Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Stary człowiek i może – sportowcy, dla których wiek to tylko liczba

62 593  
153   32  
Niektóre gwiazdy sportu karierę kończą już w okolicach trzydziestki. Głównym powodem decyzji o tak wczesnym przejściu na emeryturę są najczęściej trudne do wyleczenia kontuzje – ten (nomen omen) bolesny aspekt, na który profesjonaliści nie mają zazwyczaj zbyt dużego wpływu.


Do tego (elitarnego) grona możemy zaliczyć chociażby Marco Van Bastena, Yao Minga czy Janne Happonena. Ich lustrzanym odbiciem są natomiast inni wybitni atleci – jak Björn Borg, Usain Bolt czy Rocky Marciano (kolejno 26, 31 i 32 lata w momencie definitywnego powiedzenia „pas”) – którzy osiągnęli w swoich dyscyplinach praktycznie wszystko, a suwerenna decyzja o pożegnaniu się z zawodowym sportem nie była podyktowana problemami ze zdrowiem. Istnieje jednak spore grono sportowców, którzy, nie zważając na okoliczności i konkurencję ze strony coraz młodszych rywali, jak najdłużej starają się bawić swoją dyscypliną – czasami nawet z całkiem niezłymi wynikami!

Tomasz „Strachu” Oświeciński niedawną walką z Popkiem udowodnił, że sportowy debiut można odhaczyć nawet grubo po czterdziestce – inna kwestia, że freak fighty w KSW z profesjonalnymi mieszanymi sztukami walki mają niewiele wspólnego. Nie zmienia to jednak faktu, że MMA jest na tyle wymagającą dyscypliną, że trzeba mieć dla niego szacunek za samą odwagę wejścia do oktagonu. Choć trzeba przyznać, że w dzisiejszych czasach – głównie dzięki rozwojowi medycyny – znacznie łatwiej utrzymywać formę na „starość”, to jednak rywalizacja z zawodnikami młodszymi od siebie o połowę nigdy nie jest łatwym zadaniem. W poniższym zestawieniu przedstawiamy (współczesne i nieco starsze) ikony sportu, które „czterdzieści lat minęło” mogły odśpiewać sobie podczas treningów czy na zawodach wysokiej rangi.

Noriaki Kasai – Wesołe usposobienie urodzonego 6 czerwca 1972 roku skoczka z Japonii sprawia, że sympatyczny Noriaki jest uwielbiany wśród kibiców na całym świecie. Bo nie da się przecież nie lubić gościa, który po raz pierwszy startował w Pucharze Świata, gdy obowiązywał jeszcze styl równoległy (w Polsce znoszono wtedy kartki na benzynę, a prezydentem Stanów Zjednoczonych zostawał George Bush senior). W aktualnej edycji Pucharu Świata sympatyczny weteran co prawda radzi sobie kiepsko (zdarza mu się nawet, jak w noworocznym konkursie w Garmisch-Partenkirchen, nie przejść przez kwalifikacje), jednak z pewnością nie jest to jego ostatnie słowo.

Historia się lubi powtarzać, a Kasai w sezonie 2011/12 zdobył przecież zaledwie 45 punktów zajmując 51. miejsce w klasyfikacji generalnej – wydawało się, że to już zmierzch jego kariery, jednak forma Noriakiego odrodziła się niczym Feniks z popiołów: w późniejszych latach, zupełnie nie zwracając uwagi na metrykę, zdobywał srebro olimpijskie, wygrywał konkursy Pucharu Świata, został Mistrzem Japonii czy wreszcie ustanowił imponujący rekord długości lotu – 241,5 metra!


Janne Ahonen, inny dziadek ze skoczni (11 maja skończy 41 lat), to kolejny z aktywnych nestorów tego sportu – i choć w pucharowych konkursach nie odnosi już sukcesów (ostatni triumf odniósł 4 marca 2008 roku), to jednak miło patrzy się na jego kamienną twarz, przypominającą magiczne czasy walki ze Svenem Hannawaldem, Kazuyoshim Funakim czy Adamem Małyszem.

Dikembe Mutombo – Gigantyczny (218 centymetrów i 118 kilogramów), urodzony w 1966 roku, kongijski center to jeden z najpewniejszych zawodników o charakterystyce obronnej w całej historii NBA – dryblas o głosie Ciasteczkowego Potwora czterokrotnie zdobywał wyróżnienie dla Najlepszego Defensywnego Gracza ligi, osiem razy znalazł się też w drużynie All-Star. W swojej imponująco długiej karierze (w latach 1991-2008 reprezentował między innymi barwy Denver Nuggets, Atlanta Hawks, New York Knicks czy Houston Rockets) blokował ponad 2,5 rzutu na mecz, a jego charakterystyczne kiwanie palcem po kolejnej bezlitosnej czapie (znane jako „not in my house”) stało się symbolem defensywy nie do przejścia.


Kariera Kongijczyka potrwałaby pewnie jeszcze dłużej, jednak kontuzja kolana zmusiła go do (jakkolwiek to brzmi) wcześniejszej emerytury. A jeśli wybieracie się na imprezę z fanatykami basketu, koniecznie nauczcie się jego całego nazwiska – Dikembe Mutombo Mpolondo Mukamba Jean-Jacques Wamutombo. Liczby Dikembe przebija jednak inny z długowiecznych i utytułowanych (4 Mistrzostwa NBA) centrów – Robert „The Chief” Parish, który ostatni sezon w Chicago Bulls rozegrał mając 44 lata, a pomiędzy jego debiutem a ostatnim meczem w lidze minęło aż 21 lat! O jego ogromnej, ponadczasowej, klasie świadczą chociażby takie dwójkowe akcje z samym Michaelem Jordanem.


Na wyobraźnię działają też statystyki mierzącego 213 centymetrów koszykarza – Parish rozegrał aż 1611 meczów w sezonie zasadniczym, co jest (i w obliczu końca kariery Kobe Bryanta czy Tima Duncana, zapewne długo jeszcze będzie) kosmicznym rekordem NBA.

Jaromír Jágr – Rówieśnik Kasaiego – urodzony również w 1972 roku Jaromir trafił już w 1990 roku do NHL (był wtedy najmłodszym zawodnikiem w historii ligi), gdzie gra – z trzyletnią przerwą na występy w rosyjskim Avangard Omsk – aż do dzisiaj. Czeski hokeista Calgary Flames (choć lista jego klubów jest imponująca – żeby jako przykład podać chociażby Pittsburgh Penguins, New York Rangers, Boston Bruins czy New Jersey Devils) ma w dorobku prawie 2000 meczów zagranych w najlepszej hokejowej lidze świata – zresztą wymienianie jego imponujących statystyk i rekordów mogłoby zmienić się w kolejny pełnometrażowy artykuł.

Zdobycie Pucharu Stanleya i olimpijskiego złota, pięciokrotny udział w Igrzyskach, ustrzelenie hat-tricka w wieku bez mała 43 lat czy wyróżnienie za najwięcej goli i asyst zdobytych przez europejskiego zawodnika to tylko część z jego wielu osiągnięć – sami zresztą możecie przeanalizować liczby dostępne na na oficjalnej stronie NHL. Jágr wiedział też, jak zadawać szyku na lodowisku – modna w latach dziewięćdziesiątych fryzura na czeskiego piłkarza za jego sprawą również robiła furorę w najlepszej hokejowej lidze świata. Niestety, coraz głośniej mówi się o emeryturze Jágra – gdy po ubiegłym sezonie został wolnym agentem, nie było zbyt wielu chętnych na zatrudnienie czeskiego weterana, który sam zresztą napisał o tym na Twitterze.

Nie da się ukryć, że w szybkościowym i siłowym hokeju Jaromír ma coraz mniejsze szanse na konkurowanie z rozpędzonymi małolatami, prawdopodobnie więc nie uda mu się przebić niewiarygodnego rekordu zmarłego w 2016 roku bramkarza Gordiego Howe'a, który ostatni mecz w NHL zagrał w 1980 roku jako... pięćdziesięciodwulatek.


Włoscy piłkarze – Mówiąc o długowiecznych sportowcach nie możemy pominąć piłkarskich reprezentantów Italii, którzy najprawdopodobniej odnaleźli eliksir na długowieczność. Paolo Maldini (41 lat w momencie zakończenia kariery), Alessandro Costacurta (41), Francesco Totti (41), Marco Ballotta (44) czy Gianluigi Buffon (czterdziestka na karku, gra do dziś) to najlepsze przykłady weteranów, którzy wysoką dyspozycję utrzymywali przez ponad dwie dekady profesjonalnej kariery. Nie wiadomo, czy to włoski klimat, wpływ wina czy może predyspozycje genetyczne, jednak zawodnicy Squadra Azurra doskonale potrafili zaklinać czas.

Duża część piłkarskich nestorów z Italii (można przecież do tego zestawienia dodać jeszcze zawodników, którzy skończyli karierę tuż przed czterdziestką – jak Fabio Cannavaro, Franco Baresi, czy Alessandro Nesta) to obrońcy – typowy dla Włochów, opierający się na taktyce, defensywny styl catenaccio nie wymagał aż tak dużego zaangażowania w atak, a dzięki ogromnemu doświadczeniu Maldini czy Costacurta stanowili zaporę nie do przejścia. Łatwo zauważyć, że wielu z tych „dziadków” grało w drużynie AC Milan, która – także dzięki magikom z Milan Lab, czarodziejskiego i okrytego ścisłą tajemnicą sportowego laboratorium – skutecznie przedłużała karierę swoim zawodnikom.


Nie tylko Włosi wiedzieli, jak utrzymać formę przez lata – Zé Roberto – urodzony w 1974 roku reprezentant Brazylii i zawodnik między innymi Realu Madryt, Bayeru Leverkusen i Bayernu Monachium zawiesił buty na kołku dopiero w listopadzie 2017. O tym, jak długa (i zarazem bogata) była jego kariera świadczy fakt, że zdobywał Mistrzostwo Hiszpanii z „Królewskimi” w 1997 roku, ale wygrał też (po raz pierwszy) ligę brazylijską z Palmeiras 19 lat później.

Bernard Hopkins – Co robi statystyczny facet w wieku 48 lat? Stereotyp mógłby podpowiadać, że narzeka na kryzys wieku średniego, powoli zaczyna obawiać się problemów z prostatą lub chodzi na pierwsze spacery z wnukami. Tymczasem znany jako „The Executioner” („Kat”) oraz „The Alien” („Kosmita”) amerykański bokser (nie mający przez lata równych w kategorii średniej) udowodnił, że wcale nie trzeba dziadzieć w okolicach pięćdziesiątki – Hopkins zdobył wówczas mistrzostwo świata federacji IBF w wadze półciężkiej, wygrywając ze swoim rodakiem Tavorisem Cloduem. W 2014 roku „Kat” pobił swój rekord – zdecydowanie pokonał na punkty Kazacha Beibuta Szumenowa, unifikując tytuły IBF oraz WBA.

Ostatnią walkę (pan) Bernard stoczył grudnia 2016 roku – co prawda przegrał z młodszym od siebie o prawie 25 lat Joe Smithem juniorem, jednak pochodzący z Filadelfii pięściarz miał wówczas 51 lat i 337 dni! Na przestrzeni 28 lat wybitny weteran wychodził do ringu 67 razy – wygrał aż 55 ze swoich potyczek (pokonani zostali przez niego tacy gwiazdorzy boksu jak między innymi Félix Trinidad, Oscar De La Hoya czy Glen Johnson). Z pewnością dumny z postawy Hopkinsa mógłby być George Foreman, który po raz ostatni rękawicę podjął w wieku prawie 49 lat.

4

Oglądany: 62593x | Komentarzy: 32 | Okejek: 153 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało