Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

"Pogromcy duchów" - prawdopodobnie najbardziej kozacka komedia SF epoki VHS

38 873  
218   25  
„Indiana Jones i świątynia zagłady”, „Gliniarz z Beverly Hills”, „Karate Kid”, „Terminator” - można by wymieniać długo, bo w 1984 roku nakręcono tego naprawdę sporo. Dziś jednak skupimy się na jedynym w swoim rodzaju dziele, które łączyło w sobie dobre SF z potężną dawką „ejtisowego” humoru.
Who ya gonna call?

Aykroyd miał zajawkę na duchy

Kiedyś, dawno, dawno temu, na polskim kanale RTL7 hulał sobie serial powstały na fali popularności „Z Archiwum X”. Zwało się to „Czynnikiem PSI”, a każdy z odcinków rozpoczynał monolog Dana Aykroyda – znanego aktora, który u boku kilku innych podtatusiałych śmieszków rządził w amerykańskim kinie komediowym lat 80.



Okazuje się, że Dan ma prawdziwego hopla na punkcie zjawisk paranormalnych. Złapał tę zajawkę jeszcze jako mały szczyl, kiedy to obserwował, jak jego lekko szurnięty dziadek usiłował skonstruować radio do komunikacji z duchami.
Dla Dana efektem tych fascynacji była zarówno współpraca z twórcami wspomnianej serii, jak i napisanie scenariusza do pewnego projektu, który gwiazdor pragnął zrealizować ze swoim kumplem z Saturday Night Live – Johnem Belushim. Miał być to film o podróżujących w czasie i przestrzeni specjalistach od zwalczania sił nieczystych.



W różnych wymiarach bohaterowie stawiać mieli czoła wielkim duchom, w tym i monstrum o wyglądzie słynnego, piankowego potwora.
Aykroyd pisząc swoją historię inspirował się slapstickową komedią z 1946 roku pt. „Spook Busters” oraz disnejowską kreskówką z 1937 roku pt. „Lonesome Ghosts”. Z tej ostatniej pochodzi słynne hasło "I ain't scared of no ghost".

Ghostmashers!

Z gotowym scenariuszem Dan udał się do swojego kumpla – reżysera Ivana Reitmana. Ten przeczytał tekst i porachował sobie, jaki budżet byłby potrzebny do stworzenia takiego filmu. 300 milionów dolarów! Filmowiec popukał się w czoło i zaproponował Aykroydowi coś innego. Z historii wymyślonej przez aktora pozostała tylko koncepcja nieustraszonych łowców duchów, natomiast całą resztę obaj panowie zbudowali od podstaw. Zrobili to w ciągu trzech tygodni pobytu w… schronie przeciwbombowym na wyspie Martha's Vineyard. Nowy scenariusz sprawił, że budżet można było zamknąć w 30 milionach dolarów.



Dan zdecydował się też zmienić tytuł swojego dzieła. Początkowo film miał się zwać „Ghostmashers”. Columbia Pictures, która miała stanąć za realizacją tego dzieła, musiała wykupić prawa do nazwy „Ghostbusters” od małej wytwórni Formation, która w 1975 roku realizowała kilkuodcinkowy serial pod tym tytułem.

Belushi nie wystąpił w filmie, ale jego duch już tak!

Do głównych ról kandydował cały zastęp wyśmienitych aktorów. Był Jeff Goldblum, Christopher Walken, a nawet Christopher Lloyd... Równocześnie kilku znanych gwiazdorów stanowczo odrzuciło propozycję zagrania w „Pogromcach duchów”. Zanim rolę doktora Petera Venkmana powierzono Billowi Murrayowi, zarówno Chevy Chase, jak i Michael Keaton odmówili współpracy przy tym projekcie.
Pewne natomiast było, że jednego z pogromców miał zagrać John Belushi, który pomagał Aykroydowi w pisaniu pierwszego scenariusza do „Ghostmashers”. Niestety, aktor śmiertelnie przedawkował niebezpieczną mieszankę heroiny z kokainą (tzw. speedball). Dan postanowił więc złożyć hołd swemu zmarłemu przyjacielowi i namówił Reitmana, aby na bazie wizerunku Belushiego stworzyć postać tłustego, zielonego duszka. W ten sposób powstał sympatyczny Slimer.



Warto też wspomnieć o Sigourney Weaver, która chciała wcielić się w jedną z głównych kobiecych postaci. Kiedy podczas castingu reżyser powiedział jej, że kandyduje do roli osoby nawiedzonej przez demona, aktorka zaczęła ekstatycznie wić się na kanapie, wydając przy tym z siebie całą gamę dziwacznych dźwięków. Biegała też na czworaka i szczekała jak pies. Reitman był pod takim wrażeniem, że od razu dał jej angaż.



Jak stworzyć znakomite efekty specjalne?

Filmy, które powstawały w tamtych latach zachwycały nową jakością wizualnych fajerwerków. Duchy z „Poszukiwaczy zaginionej arki” autentycznie przerażały, a doskonałe animacje poklatkowe z „Powrotu Jedi” wgniatały w kinowy fotel niejednego widza.
Znacznie mniejszy i ograniczony budżetowo projekt Reitmana i Aykroyda potrzebował znakomitych specjalistów, aby wykreować ekranową magię, o jakiej obaj panowie marzyli.



Aby dokonać tych cudów, wytwórnia Columbia Pictures połączyła swe siły z największym konkurentem, czyli z Metro-Goldwyn-Mayer. Powstał Boss Film Studios, na czele którego stanął Richard Edlund – były pracownik Industrial Light and Magic, prawdziwy weteran efektów wizualnych.
Dzięki współpracy najlepszych specjalistów udało się stworzyć nie tylko duchy z prawdziwego zdarzenia, ale i poruszyć Statuę Wolności!

W filmie zagrał wielki gwiazdor, ale trzeba być uważnym, aby go wypatrzeć

Rzadko kiedy statystą zostaje aktor znany z niezliczonej ilości pierwszoplanowych ról w doskonałych produkcjach kina fikanego. Ron Jeremy, bo o nim mowa, pojawia się w „Pogromcach duchów” dosłownie na moment – jako jedna z osób stojących w tłumie. Łatwo go zauważyć przez jego charakterystyczny wąsik…



Ponad ćwierć wieku później Ron zagrał w porno-parodii „Pogromców duchów”.

Do kogo zadzwonisz?

W pierwszym kinowym zwiastunie, emitowanym w 1984 roku, pojawiał się numer, pod który należało dzwonić w przypadku napotkania sił nieczystych. Była to rzeczywista, działająca linia – po wybraniu cyfr widzowie łączyli się z automatyczną sekretarką, na której nagrane były głosy Billa Murraya i Dana Aykroyda. Na numer ten przez całą dobę dzwoniło ok. tysiąca osób na godzinę. Bez przerwy. Przez sześć tygodni!


„Pogromcy duchów” rozwścieczyli samego Isaaca Asimova

Podczas realizacji jednej ze scen trzeba było zamknąć kilka ulic koło Central Parku. Filmowcy nie zdawali sobie sprawy, że wyłączenie z ruchu paru małych odcinków drogi doprowadzi do gigantycznego korka. W godzinach szczytu nowojorskie centrum zapełnione było trąbiącymi samochodami i wkurzonymi kierowcami. Niektórzy usiłowali dostać się na plan i osobiście dobrać się do tyłków twórcom tego ulicznego chaosu. Mało któremu jednak się to udawało. Większość informowana była, że utrudnienia spowodowane są przez Francisa Forda Coppolę, kręcącego swój nowe dzieło pt. „Cotton club” (co było częściowo prawdą – słynny reżyser faktycznie realizował w tamtym czasie swój film w Nowym Jorku).



Osobą, której jakimś cudem udało się wykiwać ochronę był Isaac Asimov – jeden z najznakomitszych pisarzy SF, który rozwścieczony korkiem na Manhattanie dopadł Dana Aykroyda i rzucił mu w twarz potężną wiązanka przekleństw i gróźb. Aktor, ogromny fan twórczości Asimova, rozładował jednak całą sytuację, rzucając w twarz pisarza potężną wiązanką pochwał i zachwytów nad jego książkami…

Wybuchający piankowy potwór wykonany został z pianki do golenia

W jednej z ostatnich scen bohaterowie krzyżują strumienie swoich dział, co powoduje powstanie potężnej siły, która wysadza w powietrze wielkiego, arcyzłego bałwanka wykonanego ze słodkiej pianki. Ulice Nowego Jorku obsypane zostają piankowym deszczem. Ekipa Richarda Adlunda przygotowała zbiornik wypełniony dwoma tysiącami litrów piany do golenia. Taka ilość tej substancji miała zostać zrzucona na głowę grającego kluczowego antagonistę Williama Athertona.
Aktor nie był jednak przekonany, czy ten zabieg jest w pełni bezpieczny, więc zaproponował, aby filmowcy wykonali małą próbę na jednym z kaskaderów. Ochotnikowi, który się zgłosił do tego zadania, wylano na łeb zaledwie 35 kilogramów pianki. Biedak został niemalże znokautowany. Na szczęście nic mu się nie stało. Atherton miał rację, obawiając się o swoje zdrowie. Ostatecznie zrzucono na niego znacznie mniejszą ilość tej substancji.



Słynny utwór, słynny plagiat

Ivan Reitman miał nadzieję, że przewodni numer do filmu napisze i wykona Huey Lewis & The News. Do tego stopnia, że wykorzystał kawałek „I Want a New Drug” we wstępnej, montażowej wersji filmu. Artysta jednak odmówił – zobowiązał się bowiem do pracy przy soundtracku do pewnego projektu Roberta Zemeckisa. W tej sytuacji do pracy nad przewodnim numerem poproszono innego artystę – Raya Parkera Jr. Powstał niezapomniany kawałek ilustrowany wyreżyserowanym przez Reitmana teledyskiem, w którym gościnnie pojawił się cały zastęp znanych gwiazd.


Kiedy tylko kompozycja została opublikowana, do sądu trafił pozew o plagiat wystosowany przez Hueya Lewisa, który twierdził, że utwór Raya jest bezczelnym plagiatem wspomnianego „I Want a New Drug”! I chyba sporo w tym oskarżeniu racji. Posłuchajcie, jak brzmi wspomniany numer:


Ostatecznie doszło do porozumienia między stronami i Huey Lewis dostał zadowalające go odszkodowanie. Jednym z postanowień sądu było też zachowanie poufności pomiędzy zwaśnionymi artystami. Nie wolno im było publicznie mówić o tej sprawie. W 2001 roku Lewis wyjawił jednak kilka sekretów w szykowanym przez VH1 programie „Behind the Music”. Parker wykorzystał to do… pozwania swego rywala za złamanie umowy. Ostatecznie sprawa rozeszła się po kościach.

Olbrzymi sukces tego sympatycznego dzieła sprawił, że szybko zakasano rękawy i zabrano się za realizację kolejnej części przygód dzielnych łowców. Druga odsłona filmu również zaciągnęła do kin miliony widzów. Niestety, trzeciego spotkania ze znajomą ekipą już nie doczekaliśmy. Powstał za to animowany serial, gra komputerowa oraz wyjątkowo nieudana „damska” wersja „Pogromców duchów”. Miejmy nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczymy oryginalnych bohaterów w akcji. No, przynajmniej część z nich. Cztery lata temu zmarł Harold Ramis, który wcielił się w postać doktora Egona Spenglera.



Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6
2

Oglądany: 38873x | Komentarzy: 25 | Okejek: 218 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało