Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

To i tak była szkoła życia - ochroniarz w IKEA cz. II

50 598  
263   104  
„Hehehe”. Inaczej nie da się podsumować dysputy, która odbyła się pod pierwszą częścią serii. Ku wyraźnemu sprzeciwowi kilku(nastu) użytkowników, których serdecznie pozdrawiam, przedstawiam kolejne losy dumnego, narzekającego, z pretensjami, nudnego, nieznającego się na składni i podstawowych zasadach języka polskiego ochroniarza. Zatem zapraszam!


Dla wszystkich miłośników moich artykułów – poprzedni był pisany z poziomu uczuć 20-latka. Tak. Kiedyś miałem 20 lat. Całą serię wniosków wynikających z powyższego faktu pozostawiam Wam do dogłębnej i indywidualnej analizy.

A było to tak… Klient IKEI (tak, profesor Miodek pozwala odmieniać, jak to szanowny internauta raczył mnie powiadomić) zazwyczaj porusza się po sklepie idąc ślepo po ścieżce obklejonej niebieskimi strzałkami (nowa IKEA Wrocławska oferuje strzałki wyświetlane – taka ciekawostka). Idzie analizując mapę i porównując ją z obecną lokalizacją, w której się znajduje. Przez pierwsze miesiące byłem ochroniarzem stojącym na bramce. Stałem tam całymi dniami gapiąc się w ową mapę, mając na celu wyuczenie się kolejności poszczególnych działów. Co w tym fascynującego? Ano to, że przez parę miesięcy praktycznie podczas mojej pracy nie miałem możliwości przejść się po sklepie, aby na własne oczy zobaczyć, gdzie się kończy jaki dział i kiedy zaczyna się kolejny (to tak przy okazji nauki lokalizacji gaśnic i drzwi ewakuacyjnych, które wiadomo, że na mapie nie były zaznaczone). No cóż. W wolnym czasie kilka razy musiałem się udać do sklepu, aby nauczyć się tego planu (tak, frajer). Ale przyniosło to efekty, kiedy się okazało, że biegle poruszam się między pokojami (działami) wszelkimi skrótami i udało mi się awansować na ochroniarza stojącego na kasach. Jaką ciekawą rolę odgrywałem stojąc na bramce (bo wiemy, że złodziei nie łapałem)? Użerałem się z klientami.

Mieliśmy kilku stałych klientów, których widywaliśmy codziennie. Na przykład Pan Kasiasty. Ciekawy jegomość, który obchodził codziennie kilkakrotnie sklep licząc pieniądze (prawdziwe czy fałszywe – tego nie wiem do dziś). Trzymał je w dłoniach niczym wachlarz i za każdym razem obserwował, czy nie zechcę mu ich zabrać. Suma była naprawdę pokaźna, więc jeżeli to były prawdziwe pieniądze, to brawa dla pana za odwagę. Z tego co wiem, żaden klient nigdy nie wyrwał mu ani jednego banknotu. Ciekawa osobowość. A może wierzył w swoich nieudolnych ochroniarzy, którzy w razie kradzieży jego dorobku odzyskaliby go co do złotówki…

Cyganie? Cała masa. Mnóstwo przechadzających się w grupach podejrzanych ludzi, których kamery bacznie obserwowały za każdym razem. Najbardziej zapadły mi w pamięci dwie Cyganki, które regularnie chodziły po holu (przestrzeń między linią kas, strefą jedzenia a korytarzem prowadzącym do bramki i drzwi obrotowych) i wiecznie szukały zaczepki. Za każdym razem miałem obowiązek (bądź chciałem) zgłaszać liderowi, że one się znowu pojawiły. Raz przechodziły obok mnie i akurat coś zgłaszałem do któregoś kumpla, nie zauważywszy tych pań. One myślały, że ostrzegam chłopaków przed nimi i jak nawrzeszczały na mnie, to aż podskoczyłem (miały dość, że non stop je zgłaszamy). Zanim tętno wróciło mi do normy, zniknęły w czeluściach toalet… Uwielbiały tam przesiadywać.

Banda dresów. O tak. Grupa kilkunastoletnich buntowników nie z wyboru co jakiś czas pojawiała się, pokazując nam (ochronie), że nic nie możemy im zrobić. Były przezwiska, czasami specjalne wylewanie kawy czy herbaty na korytarz czy przed sklepem, rozrzucanie wózków czy reklamówek. I mieli rację. Nie mogliśmy zrobić im nic. Byli po prostu prowokującą bandą pajaców.

Najbardziej przykra sytuacja, która mnie spotkała, gdy stałem na bramce? Z szacunku dla ogółu nazwę ową panią po prostu Pustakiem. Pustak zaraz po zakupach wraz z synalkiem i mężem (cała trójka samozwańczych władców świata snobów) umknął mojej uwadze (prawdopodobnie odprowadzałem wtedy kasjerkę na kasy bądź drapałem się po dupie). Weszli więc z zakupami na sklep w celu udaniu się do restauracji. Wychodząc zostali przeze mnie przeproszeni i poproszeni o ukazanie paragonu, abym mógł mniej więcej porównać zawartość toreb z papierkiem.

Okej, chwila przerwy. Nigdy żaden ochroniarz nie wypakował wszystkich zakupów porównując produkty z paragonem. Chodziło o pobieżne sprawdzenie, czy na wierzchu akurat nie znajdują się przedmioty, które nie zostały kupione. Druga sprawa – nie, nie jest to robienie z ludzi złodziei. Rocznie IKEA odnotowywała straty wynikające z kradzieży w kwocie kilkuset tysięcy złotych. Myślicie, że po co ochrona, skoro takie straty w sklepie? Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo pomysłowi są ludzie. Co potrafią zrobić, aby zajumać misia, komplet sztućców czy płytę indukcyjną (o tym później).

Wracamy do Pustaka. Poprosiłem o paragon. Pani nie spodobało się to w ogóle. Miała prawo czuć się urażona. Zaczęła się na mnie wydzierać, synalek i mężuś dołączyli się od razu. Straszyli sądami, policją i jakimiś chorymi konsekwencjami – tego nie miała prawa robić. Regulamin sklepu mówi jasno - nie wchodź z zakupami na sklep. Rozkazała mi (chciałbym, by to była prośba), abym zaprowadził ją do dowódcy zmiany. Ja nie mogłem opuścić stanowiska, więc jej pokazałem. Siedem razy pokazałem. Za każdym razem, gdy ze spokojem pokazywałem lokalizację szefa, Pustak unosił się coraz bardziej. Stado ludzi się zebrało wokół mnie i zaczęło się patrzeć. Naprawdę niefajna i trochę poniżająca sytuacja. Wyszła (gdyby mogła, trzasnęłaby obrotowymi). Ja od razu zadzwoniłem do liderki, że idzie do niej jakaś kreatura na obcasach. Wróciła po 15 minutach, ponownie mi wrzucając wyzwiska. Synalek coś tam pogroził i wyszli. No cóż. Naprawdę mnie to zdołowało do końca dnia. Spisaliśmy z liderem protokół zamieszania (powiedzmy, że notatkę służbową). Wierzcie czy nie (i tak nie uwierzycie) – taka sytuacja potrafi wyprowadzić z równowagi.

Minęły 3 miesiące. Robiłem już wtedy na kasach. Mieliśmy tzw. Peak Days. Dni szczytu w IKEI przypadały po świętach. Obniżki, hot dogi za złotówkę plus drugi gratis (czy coś takiego) i masa atrakcji. Wtedy na bramce stało dwóch, a na kasach 4 ochroniarzy. Dwóch liderów i z trzech chodzących po sklepie. Cała masa ludzi przez 3 dni. Podczas pierwszego dnia rodzina snobów wróciła. Tym razem w nieco innym, poszerzonym składzie. Pełniłem swoje obowiązki obserwując kasy i panie wyciągające rzeczy spod wózków swoich dzieci, aż tu nagle stanęła przede mną owa pani. Wyciągnęła palec w moją stronę, prawie dotykając mi nosa (pragnąłem złamać jej ten przeszczep w 3 miejscach) i powiedziała do szanownego grona: „O! To ten!!”. Ja aż zdębiałem. Cała grupa nieznanych mi facetów rzuciła na mnie spojrzenia w stylu „czekamy na ciebie na parkingu”. Od razu zgłosiłem do lidera: „Grzechu (imię zmienione), znowu te je*nięta baba, nie mam zamiaru znowu wysłuchiwać wyzwisk”. Zrobiłem sobie rundkę po sklepie i mając pewność, którą uzyskałem od kumpli, że Pustak opuścił sklep, wróciłem na linię kas. Cóż. Czasami warto unikać konfrontacji, zwłaszcza wtedy, gdy jesteś w pracy i NIC CI NIE WOLNO.

I stało się. Awansowałem na linię kas. Byłem zadowolony. Kiedy sklep był zamknięty (czynne od 10), a restauracja otwarta (od 8 lub 9), pilnowałem, by ludzie nie wchodzi na hol i linie kas. Grzecznie prosiłem o powrót na bramkę, gdyż sklep był zamknięty. Zawsze o 10 ten durny komunikat: „Szanowni klienci, zapraszamy do IKEA, bla bla bla…”. Towarzyszył temu hit zespołu The Tokens „The Lion Sleep Tonight”. Za pięćdziesiątym razem mi się znudziła ta nuta… Co robiłem w międzyczasie? Przyjmowałem dostawy do restauracji. Codziennie ci sami dostawcy. Surówki, pieczywo, produkty do wyrobu niektórych dań. Raz na dwa dni bodajże (może codziennie) miałem fascynujące zadanie. Z restauracji były wywożone dwie bądź trzy beczki pełne resztek jedzenia z restauracji. To jest naprawdę chore, jak potężne ilości jedzenia są marnowane w takich miejscach. Jak to... pachniało? Kupcie sobie kebaba i wrzućcie go do niewielkiej ilości wody. Podgrzejcie. Wrzućcie do garnka, przykryjcie i zostawcie na dwa dni na słońcu. Jak pachnie ta papka? Nie mam pojęcia. Ale na pewno sto razy lepiej niż smród kilkunastogodzinnych resztek w ogromnych beczkach. Zapach ścina z nóg. Ja musiałem rzucić okiem, czy obsługa restauracji bądź ktoś z pracowników sklepu nie wrzucił sobie sztućców czy zestawu talerzy do takiej beczki. Wiesz, jak nie wiesz? Patrzenie wystarczyło? W życiu. Miałem zakładać specjalne rękawiczki i grzebać w stercie żarcia i wyławiać ewentualne fanty. Nigdy tego nie zrobiłem… Nikt nigdy tego nie zrobił :) Po otwarciu sklepu czas mijał szybko. Dużo się działo, można było chodzić, zagadywać kasjerki, obserwować „food area”. No i w końcu miałem niebieską koszulę, a nie żółtą jak Rysiu z „Czasu Surferów”. Wyglądałem poważniej. Serio. Dla mnie było to ważne.

Kilka razy robiłem obchód po sklepie. To było najlepsze. Przechadzałem się, całymi godzinami obserwując ludzi. Czas leciał jeszcze szybciej. Było jedno „ale”. Wtedy moją rolą pod koniec dnia przy zamykaniu sklepu było dopilnowanie, aby żaden klient nie został na sklepie. Wierzcie mi – w IKEI jest tysiąc miejsc, w których możesz się schować niezauważony i pałaszować całą noc po sklepie. Ja musiałem odkryć te miejsca i być pewnym, że wszyscy klienci udali się na linie kas. Nie miałem prawa ich popędzać. Ale miałem prawo uświadamiać klientów, że nie można się wracać. Chcesz, to kupuj, ale z każdym krokiem masz się kierować na kasy. Jeżeli czego zapomniałeś, masz pecha – zapraszamy jutro. Ileż to razy 15 minut przed zamknięciem sklepu całe rodziny wchodziły na sklep, meblując sobie mieszkania… Irytujące. Czasami nawet 30 minut trwało zamykanie sklepu i powolne proszenie kupujących na kasy. No cóż, ja też chciałem wracać do domu…

Złodzieje. Może i ich nie łapałem, co nie oznacza, że ich nie było. Ludzie są niesamowici. Parę przykładów – kilka osób regularnie co parę dni na zmianę przychodziło do sklepu. Kupowali coś i nie wzbudzali podejrzeń. Czasami któryś zatrzymał się przy płytach i powoli odkręcał śruby mocujące płytę do blatów. Po 2 tygodniach (odkręcanie ręczne trwa i owszem – jest to możliwe) płyta była gotowa do wywózki. W jaki sposób można wywieźć płytę z IKEI? Nie mogę o tym pisać :) Już raz się nadziałem pisząc o aktualnej pracy i zdradzając niektóre tzw. tajniki i miałem dym. Wierzcie mi. Można wynieść materac, telewizor, płytę. Kwestia zamieszania, znajomości lokalizacji kamer (one nie są niewidzialne) i sprytu.

Sztućce? Żaden problem. Parę osób kręci się koło działu kuchennego lub stołowego. Biorą komplet i chowają do torby. Wracają na Show Room, czyli miejsce, gdzie są przykładowe aranżacje pokoi i chowają komplet np. w jednej z komód. Jeżeli tego nie wychwyci ochrona, to po komplecie. Po pierwsze, nawet gdy to wychwycimy, nie mamy prawa nic z tym zrobić, bo właściwie nic się nie stało. Pracownik idzie do komody i odkłada na miejsce komplet. Po drugie, jeżeli taki komplet znajdzie się w niepożądanym miejscu bez naszej wiedzy, po kilku dniach wraca kradziej do miejscówki, chowa komplet choćby pod wózek dla dziecka (kamery niestety nie zobaczą wszystkiego) i spokojnie może wyjechać ze sklepu. Jeżeli nie widzieliśmy, że coś jest wkładane pod wózek, nie mieliśmy prawa o poproszenie pokazania zawartości kosza pod wózkiem. No cóż... luki w systemie. Małe pierdółki, jak misie czy małe akcesoria, schować do torebki można naprawdę łatwo. Brak bramek na kasach ułatwia sprawę. W tak potężnym sklepie, przy tylu klientach i tak małej licznie par oczu do obserwowania ewentualnych złodziei straty są po prostu wliczone w koszta. Takich historii jest naprawdę wiele. Ludzie to sprytne i chytre istoty.

Sądzę, że się wygadałem. Wnioski? To była szkoła życia. Dla mnie. Pierwsza poważna praca pokazująca jacy są ludzie, na czym polega współpraca między pracownikami, że kasa nie rośnie na drzewach i uświadamiająca, że ci nudni faceci stojący jak kołki cały dzień to też ludzie. Ludzie, którzy muszą posiadać wiedzę z zachowania tłumu podczas zagrożeń, jak np. pożary. Którzy muszą się użerać z wrednymi klientami i niestety musi być to ich codziennością. Mimo niechęci większości użytkowników uważam, że takie arty powinny powstawać, choćby miały się powielać. Praca ochroniarza w IKEI, Rossmanie, Tesco czy sklepie obuwniczym to tak naprawdę cztery różne fachy, czy Wam się to podoba czy nie. Warto o tym czytać, by nabrać chociaż pokory. Serdecznie pozdrawiam.
29

Oglądany: 50598x | Komentarzy: 104 | Okejek: 263 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało