Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Soczysty narzek na obecną sytuację w zakładach foto z niemałym wkur..niem w tle

59 651  
381   139  
Kiedyś pisałem całą serię o kontakcie z klientami w zakładzie fotograficznym, a dzisiaj muszę powiedzieć coś o drugiej stronie medalu. Byłem w kilku zakładach i po prostu muszę, bo pęknę...

Skąd się wzięły te wszystkie zakłady fotograficzne - tło sprawy

W naszych złotych latach 90. mieliśmy niemały bum na wszystko. Od pachnącego papieru toaletowego, przez Mercedesy na kredyt po zakładanie miliona firm, bo "każdy się mógł dorobić". To nałożyło się w czasie z kilkoma rzeczami istotnymi w tym wątku...

W tym czasie ludzie zaczynają coraz chętniej jeździć na wakacje nad morze, czy w góry, bo to zaczęło być pewnym wyznacznikiem jakości życia i statusu. W tym samym czasie coraz więcej osób chowa swoje stare Smieny, Zenity i domowe ciemnie na strychach, a w zamian kupują nie taki drogi aparat "małpkę" z rodzaju Kodak z jednym przyciskiem i klik, klik, klik. Dzieci spakowane na wakacje, aparat w kaburę, cztery klisze do torby, walizki na dach maluszka i jazda do Jastarni.

Łatwy sprzęt i dostępność do aparatów i klisz spowodowały, że naprawdę zaczęliśmy robić całą masę zdjęć i to wreszcie w kolorze. Na aparaty kompaktowe z jednym przyciskiem mówimy "małpka" bo "dasz aparat małpie i też zrobi zdjęcie". W tym punkcie każdy mógł robić zdjęcia i nie trzeba było się już znać na nastawach, pokrętłach i innych cudach z Zenita. I świetnie!


Pojawił się więc wielki popyt na odbitki fotograficzne, bo każdy chciał je mieć w albumie, a z samej kliszy przecież sobie nie pooglądał. Typowy więc Andrzej, z typową Bożenką wpadali po wakacjach do zakładu foto, dawali trzy klisze i mówili "po jednym z dobrych". Dodajmy do tego, że rynek w latach 90. się otworzył, więc pojawiły się używane fotograficzne maszyny laboratoryjne (do wywoływania zdjęć), sprowadzane przeważnie z Niemiec. Ten sprzęt to była niemała rewolucja, bo niemal wszystko dało się załatwić jednym przyciskiem i znów - nawet małpa by sobie z tym poradziła, więc znów typowo, Andrzejek z Bożenką dostawali tak naprawdę wszystkie odbitki, bo laborantowi nie chciało się nawet przeglądać, które są dobre, a które złe. Do tego album, suma, kasa, dziękuję, do widzenia. Wszyscy szczęśliwi, ewrybady pomarańcze.

W zawodzie istnieją pewne sztuczne podziały. Ludzie ze szkołą napierdzielają na tych bez szkoły, że to żłoby. Ludzie bez szkoły napierdzielają na tych po szkole, że to bufony. Zaliczam się do bufonów, więc w naszej "śmietance" śmiejemy się, że w latach dziewięćdziesiątych ludzie pozamykali mięsne i warzywniaki, kupowali maszynę foto i otwierali zakład foto, żeby się dorobić. Bez wiedzy, bez szkoły, bez żadnego doświadczenia. Taki branżowy żarcik, z tym, że to wcale nie żart. To prawda, bo to było aż tak proste. I świetnie! Duża konkurencja na rynku dawała większe pole do popisu przy obsłudze klienta, utrzymywaniu jakości wykonywanej pracy, czy obniżała ceny usług na rynku. Klient na każdym polu wygrywa, więc tym lepiej dla klienta.

Przychodzą jednak zmiany

W tym punkcie mamy w Polsce grube dziesiątki tysięcy zakładów fotograficznych i każdy jest w stanie naprawdę fajnie zarobić, więc ci, którzy posprzedawali mięsne są teraz na życiowej górce. Nie są to miliony na koncie, ale wciąż jest naprawdę dobrze.

Tutaj pojawia się trochę "typowej mentalności", więc właściciele zakładów foto je nieco rozbudowują, zatrudniają ludzi, biorą kredyt na wybudowanie willi, kupują nowe BMW i wyjeżdżają na całoroczne wakacje. W dużym stopniu generalizuję, ale nie jest to generalizacja wyssana z palca, a raczej z wieloletniej obserwacji.

Wyobraźcie sobie teraz, że w tym punkcie na rynek wchodzi fotografia cyfrowa. Wszyscy obserwowali jej początki, wzrost i każdy trzeźwo myślący człowiek w branży wiedział, że prędzej, czy później zawładnie rynkiem foto. Większość "żłobów" stwierdzała jednak "je*ać, dom się buduje, wakacje fajne, nie ma co narzekać". "Bufony" natomiast zapierały się, że "HURR DURR, cyfra NIGDY nie będzie tak dobra jak klisza" i że to wszystko umrze śmiercią naturalną, niech ginie.

No i klops. Cyfra w parę lat zgarnęła niemal cały rynek i to w sposób niezwykle spektakularny, ale! Ludzie przyzwyczajeni do swoich albumów nadal chcieli wywoływać zdjęcia, więc do maszyny wystarczyło dokupić cyfrową przystawkę i można było nadal trzepać kokosy.


Ostateczny koniec złotej ery?

W tym czasie doskonała większość domów ma już swój komputer na wyposażeniu, a że pojawiają się coraz to nowe możliwości i programy do katalogowania zdjęć, to odbitek zaczyna się robić coraz mniej. Poza tym komputery to przyszłość, oglądanie zdjęć na szklanym ekranie jest czymś świeżym, fajnym i rozwojowym, a my tak ogólnie jako ludzie to lubimy być do przodu. Trochę inaczej rzecz się ma ze "specjalistami" z branży, którzy w swojej pracy robili wciąż to samo, tak samo i to od wielu lat, a w dodatku uważają, że lepiej się nie da i lepiej nie będzie, a oglądanie zdjęć na komputerze jest słabe, głupie i brzydkie i ludzie się chwilę pocieszą i o tym zapomną.

W tym czasie uczęszczałem do szkoły fototechnicznej, więc kontakt ze światkiem pokazywał sprawę jasno "teraz się bawio to cyfro, ale to tylko chwilowy kaprys, a odbitka na papierze jest królem fotografii jak sum jest król wód". Jako gówniarz nawet wierzyłem, ale wtedy pojawił się troszkę starszy i bardzo mądry "profesor", który mógł być uważany za największą konserwę fototechniki, ale powiedział coś, co zmieniło diametralnie moje zdanie w tym temacie: "Nikt mi nie powie, że odbitka na papierze jest lepsza od zdjęcia oglądanego na monitorze. Przecież odbitka to tylko światło odbite, a na ekranie zdjęcie świeci do nas swoim własnym światłem.". Stałem oniemiały przez chwilę. Jedna, krótka wypowiedź, która rozwiązywała wszystkie dyskusje - świat się zmienia i trzeba iść do przodu. Mało tego! Świat się zmienia na lepsze.

Oczywiście, na lepsze dla ogółu ludzi, ale nie na lepsze, dla starych konserw, które nie modernizowały swoich zakładów fotograficznych, nie oferowały nowych usług i ciągle wierzyły, że ich złote czasy wrócą.

Niestety dla nich rynek zmienił się zupełnie. Ludzie przestali przynosić do wywołania po 100 zdjęć z wakacji i wszystko oglądali sobie na ekranach. Zakłady fotograficzne przestały być jednym z wielu miejsc, które odwiedzało się po kilka razy w roku i wszyscy przypominali sobie o nich głównie wtedy, kiedy trzeba było zrobić zdjęcie do nowego dowodu, paszportu, prawka, czy dyplomu.

To i tak świetnie, bo na tym można naprawdę dobrze zarobić. Dla zakładu twarde koszty przy wykonaniu zdjęć dokumentowych są minimalne, a kwoty jakie pobiera się od klientów zapewniają marże w wysokości 95%-99% na tej usłudze. Dodajmy do tego nowe rodzaje dowodów, które w dodatku trzeba będzie wymieniać co 10 lat i mamy naprawdę fajny rynek z dużą kasą do zrobienia i to w całkiem fajny sposób.


Wyliczenia dla matematycznych świrów statystycznych

Na tym się naprawdę fajnie zarabia. Krótki rachunek: osiedlowy mały zakład foto, średnio 10 klientów dziennie, w 2018 roku 251 dni roboczych, plus jakieś 49 sobót dla równego rachunku, więc mamy 300 dni roboczych, czyli 3000 klientów. Bardzo przyzwoita cena za zdjęcia do dokumentów to 25 zł w minimalnej opcji (choć w wielu miejscach kosztują nawet 40 zł), ale część klientów potrzebuje od razu więcej zdjęć, więc kupują więcej kompletów. Zostawiają więc średnio 30 zł. Twarde koszty to 50 groszy za odbitkę, z której wytniemy zdjęcia. 3000 * 29,50 = 88500 zł brutto rocznie. Wiemy, że odejmując VAT zostaje nam z tego 78000 zł, ale wystarczy trochę kreatywnej księgowości, wiadomo. Tak więc mamy około 7000 zł miesięcznie na utrzymanie jednoosobowego zakładu, amortyzację sprzętu, najem lokalu i te wszystkie rzeczy, którymi małych przedsiębiorców chce zabić skarbówka i ZUS. Jeśli umiemy oszczędzać, to to na spokojnie wystarczy na przetrwanie, a wiadomo, z domowym budżetem możemy robić co chcemy, ale żeby robić dobre biznesy, musimy optymalizować koszty, więc oszczędność jest wymogiem, a nie opcją.

Kokosów oczywiście nie ma, ale liczymy, że to mały zakład, który ma niewiele klientów, nie zatrudnia dodatkowych pracowników na umowę o pracę, ma bardzo niskie ceny, ale poza tym oferuje jeszcze całą masę innych usług - ktoś chce kubek ze zdjęciem? Prosz...

Widzimy tutaj jak to wszystko działa. Wystarczy zwiększyć cenę o 1 zł i mamy na koniec roku dodatkowe prawie trzy kafle w kieszeni. Wystarczy mieć dziennie jednego klienta więcej i mamy dodatkowe prawie 9 kafli rocznie.

Narzekanie właścicieli

Doskonale na tym przykładzie widać, że pieniądze tak naprawdę robi się... w arkuszu kalkulacyjnym Excela. Trzeba mieć tylko trochę pomysłu na to, jak to zrobić, żeby mieć więcej klientów, a nie podnosić wciąż ceny. Dlatego warto się rozwijać, fajnie kombinować, trzymać klientów przy sobie, zachęcać nowych itd.

Co natomiast robią właściciele zakładów fotograficznych? Narzekają "since 1999". Sam od dobrych 15 lat słyszę jak mantrę powtarzane słowa "rynek się skończył", "młodzi psują rynek", "nie ma klientów", "klient zły", "rynek zły", bla, bla, bla... gdyby w świecie foto istniał jakiś Uber to na szyldach zakładów wisiałyby transparenty z napisem "Uber HIV" - jestem pewny na sto procent. Oczywiście każdy ma prawo mówić co myśli, tak samo jak każdy ma prawo wrócić do sprzedawania mięsa na bazarze, ale kredyt za dom się sam nie spłaci, a zakład foto jest dość wygodnym miejscem zarobku i ręce nie marzną od piersi drobiowych z lodówek.

Ten rynek jest tak paskudnie zniszczony przez ludzkie narzekanie, że aż za serce ściska. Mała bieda, jeśli słyszy się to od kolegi z branży gdzieś tam przy piwie po godzinach, ale ja dziś byłem w czterech zakładach foto jako zwykły klient i usłyszałem cztery razy dokładnie to samo. Nawet o to nie pytałem, po prostu chciałem wywołać zdjęcia, ale jak się okazało, w zakładach fotograficznych Śródmieścia w Warszawie nie da się wywołać zdjęć, bo takiej usługi nie ma. Zgadnijcie dlaczego: "bo rynek jest zły, bo klienci nie wywołują, bo się nie opłaca, bo wszystko zepsute, bo bida, bo katastrofa, bo szyny były złe i podwozie też było złe".

- Dobrze, proszę pana, a gdzie mogę wywołać zdjęcia.
- Łooo paaaanie... teraz to ja nie wiem, czy ktoś jeszcze takie rzeczy robi, ludzie już nie wywołują, zakłady się zamykają, maszyny sprzedają, bida, bida na rynku straszna, nie ma ratunku już dla nas...
- No dobrze, czyli nie wie pan, tutaj, w zakładzie fotograficznym, jak i gdzie można wywołać zdjęcia?
- Nie wiem, panie kochany, ja tutaj jestem od trzeciego roku przed naszą erą, ja Jezuskowi zdjęcia do chrztu robił, ale takiej katastrofy jak teraz na rynku to ja jeszcze nie widział...


W ciągu godziny przeprowadziłem podobną rozmowę cztery razy w czterech różnych miejscach. Szlag może człowieka trafić, bo przez parę ładnych lat stał po drugiej stronie, zarządzał w różnych miejscach usługami, ogarniał obsługę klienta i te de i te pe i nigdy, ale to przenigdy na nic nie narzekał przy kliencie, a klient odprawiony z kwitkiem odchodził z uśmiechem na ustach i miłym skojarzeniem, bo jeśli człowiek sam nie był w stanie czegoś zaoferować, to śpieszył z pomocą i doradzał najlepsze możliwe opcje. Bo wypada znać wszystkie okoliczne opcje, bezpośrednią konkurencję, czy nawet najlepszy warzywniak na dzielni, żeby błysnąć przed klientem i mieć z nim dobry kontakt. Taki klient wraca, nawet jeśli nic u nas nie załatwił. Wystarczy to sobie podstawić do poprzednio wspomnianej tabelki z Excela i dzieją się cuda. No ale oczywiście nadal jestem "gówniarzem" w branży i nie mogę tego mówić ludziom, którzy prowadzą swoje zakłady od 3 r p.n.e. Oni przecież wszystko wiedzą lepiej, bo mają większe doświadczenie w zawodzie.

Zawód to tutaj słowo klucz, bo ci ludzie wyglądają na wiecznie zawiedzionych swoim życiem i swoje żale przelewają na wszystkich wokół.

Rozwiązania są dostępne, bajecznie proste i nie zmieniły się od lat

Kończąc, bo atmosfera zakładów foto tak się tu udzieliła, że i ten tekst jest narzekaniem, powiem tylko, że użyłem koła ratunkowego "telefon do przyjaciela" i dowiedziałem się gdzie mogę wywołać zdjęcia. Zamówiłem je przez internet, wymieniłem kilka miłych maili z uśmiechniętymi buźkami po co drugim zdaniu i usługę miałem wykonaną w godzinę, wystarczyło pojechać i odebrać. Czyli jednak da się robić cuda! Wystarczy nie być skostniałym pierniczkiem. Wystarczy przestać narzekać na cały ten świat, mieć jakkolwiek racjonalne podejście do swojej branży i chcieć dostarczyć usługę klientowi, a jeśli wszystko przy okazji odbędzie się w miłej atmosferze, to aż micha się cieszy.

Chciałbym jeszcze tylko z dołu przeprosić wszystkich, którym w ostatnim czasie mówiłem, że w zakładach fotograficznych można załatwić różne rzeczy. Okazuje się, że w zakładach foto nie można zamówić nawet usług foto, bo rynek zły, szyny złe, no i że tego Dudka nie wzięli na mundial...
26

Oglądany: 59651x | Komentarzy: 139 | Okejek: 381 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało