Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Policja w szkole, kara dla kota i inne anonimowe opowieści

56 143  
248   38  
Dziś przeczytacie także o urokach mieszkania w małej miejscowości, zamawianiu jedzenia w chińskiej restauracji, koszmarnym śnie i internetowym romansie.

Mieszkam w malutkim miasteczku zaludnionym przez 5000 osób. Pewnie sobie pomyślicie, że to fajna sprawa – człowiek sobie wypoczywa z dala od wielkomiejskiego zgiełku, spalin i wielkich kominów. Pewnie, że tak, ale gdybyście byli w mojej sytuacji, to zrozumielibyście, że są też i poważne minusy życia "na wiosce".

Parę dni temu wracałem sobie ze szkoły, trzymając za rękę moją nową dziewczynę. Pożegnaliśmy się buziakiem przed furtką. Kiedy wszedłem do domu, od razu poczułem zapach rosołu. Mama mieszała chochlą w garze podśpiewując sobie pod nosem jakąś chodnikową kompozycję, a pies z dupą przyklejoną do ziemi czekał na jakikolwiek obiadowy ochłap, który można by spożyć.
- O, jesteś - zaćwierkała mama. – Umyj ręce i do stołu!
Tak też uczyniłem.
- Ta dziewczyna, z którą się żegnałeś przed domem… - zagaiła rodzicielka. - Ty wiesz, że to jest twoja kuzynka, prawda? To córka wujka Czesia, tego od ubojni drobiu.
Od razu odechciało mi się jeść. Wiecie co jest najgorsze? To już trzecia moja dziewczyna, z którą – jak się okazuje – jestem blisko spokrewniony.

* * * * *

Siłownia, do której uczęszczam, znajduje się w dwupoziomowym budynku, na dole którego znajduje się chińska restauracja.

Czasem zdarza się, że wpadam na trening w pośpiechu i wiem, że natłok obowiązków nie pozwoli mi wrócić na obiad do domu. Zazwyczaj stołuję się wówczas we wspomnianej knajpie. Tak chciałem zrobić i tym razem.

Wiedząc jednak, że przygotowanie mojego posiłku zajmie ok. 15 minut, tuż przed ostatnim ćwiczeniem, czyli krótkim galopie na bieżni, postanowiłem zadzwonić do restauracji i zamówić moje danie.

- Halo? Dzień dobry!
- No? - odezwał się znudzony głos jakiejś ropuchy po drugiej stronie słuchawki.
- Chciałbym zamówić tofu na ostro z maka…
- Ale na dowóz, czy do odbioru na miejscu chce? - warknęła oburzona baba
- Nie, zjem na miejscu!
- Nie ma na miejscu. Na wynos chce, czy na dowóz?
- To znaczy, że nie prowadzicie już restauracji, gdzie mogę sobie usiąść przy stoliku i zjeść moje danie, jak normalny człowiek?
- Czego pan nie rozumiesz? Przez telefon można zamówić tylko na miejscu lub na dowóz!! - ryknęła bździągwa.
- Proszę się uspokoić - powiedziałem już nieco zirytowany. – Jestem dosłownie piętro wyżej. Kończę trening i zaraz 15 minut u państwa będę. Co za różnica, czy teraz zlezę na dół i zamówię osobiście, czy zrobię to przez telefon?
- Na wynos chce, czy na dowóz?!!! - ryknęło babsko w słuchawkę.
- Dobra, na wynos poproszę. Tylko niech mi pani nie pakuje tego w pudełko…
- Czemu?! - zachrypiał zdziwiony głos baby.
- Ano temu, że zjem na miejscu!
- NIE MA NA MIEJSCU!!! - kobieta tak wrzasnęła, że aż usłyszałem ją bez potrzeby używania telefonu. Szczerze mówiąc bawiła mnie ta rozmowa, ale trochę też byłem wkurzony takim traktowaniem klienta.

- Okej, to wezmę na wynos. Tofu na ostro z makaronem sojowym, dwie porcje sajgonek, trzy zestawy frytek po wietnamsku i kotka gombao z ryżem. Będę za 15 minut.

Babsztyl zanotował zamówienie i bez słowa pożegnania rzucił słuchawką. Jedzenia oczywiście nie odebrałem.

* * * * *

Dziś miałem straszny sen, był tak bardzo realistyczny… Widziałem wypadek samochodowy. Mój kochany brat, jadąc swoją Toyotą z całym impetem uderzył w drzewo. Auto odbiło się, przekoziołkowało i wpadło do rowu.

Krzycząc dobiegłem do wraku i usiłowałem dostać się do środka. Musiałem wybić szybę gołą pięścią. Bardzo się przy tym pokaleczyłem. Udało mi się jednak otworzyć drzwi. Odpiąłem pasy i wyciągnąłem mojego braciszka z środka. Miał zmiażdżone nogi. Nie oddychał, a jego czaszka miała spore pęknięcie na wysokości czoła. Desperacko, płacząc histerycznie, usiłowałem go uratować przeprowadzając reanimację. Dwa wdechy, trzydzieści ucisków, dwa wdechy…

Zdałem sobie sprawę, że nic nie jest w stanie zwrócić mu życia, że jego dusza opuściła pokaleczone ciało, że już nigdy nie podam mu ręki, że nie zjemy razem rodzinnego obiadu, że nie pójdziemy na piwo. Płakałem jak niemowlę trzymając na rękach zakrwawione zwłoki osoby, która zawsze była mi najbliższa.
Obudziłem się cały zalany łzami. Mimo że w sercu ciągle czułem potężny ból, to powoli docierało do mnie, że to był tylko sen. Zerwałem się z łóżka i pobiegłem w stronę pokoju mojego brata. Chciałem go mocno przytulić i powiedzieć, że go kocham i jak dużo dla mnie znaczy.

Do jego sypialni wszedłem z impetem, ciągle mając na policzkach schnące już łzy.

Mój brat akurat walił konia do jakiegoś niemieckiego pornola. „Kur#a! Ch#ju zapyziały!” - ryknął w moim kierunku, zasłaniając przyrodzenie starym jaśkiem. - „Może byś zapukał, ty pastuchu pierd#lony!! Czego chcesz?”.

Cała podniosła atmosfera pękła niczym mydlana bańka. „Już nic” - odrzekłem i poszedłem na dół zjeść śniadanie. I tak by nie zrozumiał.

* * * * *

Poznałem kiedyś na czacie wspaniałą kobietę, z którą wiele mnie łączyło. Muzyka, kulinarny gust, a przede wszystkim – fakt, że ona ma męża, a ja żonę. Początkowo nasze rozmowy były krótkie, ale z czasem coraz bardziej otwieraliśmy się przed sobą. Opowiadałem jej o nudzie w moim związku, a ona żaliła mi się, że jej partner to skończony idiota, bez jaj i żadnej kreatywności w łóżku.
Trwało to przez jakiś rok. Te potajemne, wirtualne spotkania stawały się coraz bardziej intymne. Mówiliśmy sobie o seksualnych fantazjach, których pewnie nigdy nie udałoby się spełnić z naszymi partnerami. Jej pomysły pobudzały moją wyobraźnię. Ta kobieta miała w sobie ogień. Stłamszony przez jej nudnego męża, ledwo żarzący się, ale gotowy do wybuchu! Powiedziała mi, że jestem jej ideałem. Mimo że mnie nigdy nie widziała (nie wysyłaliśmy sobie zdjęć), to chciała spełnić właśnie ze mną wszystkie moje i swoje zachcianki.
W końcu postanowiliśmy, że się spotkamy. Umówiliśmy się, że jeśli po pierwszej „przygodzie” uznamy, że czujemy tę magiczną „iskrę”, to rzucimy nasze felerne, drugie połówki i zaczniemy wspólne życie ze sobą!
Tego wieczora moja żona szła na spotkanie z koleżankami, więc okazja była idealna. Ogoliłem się, ubrałem w najlepsze ciuchy i udałem do hotelu, w którym zarezerwowaliśmy sobie pokój. Stresowałem się. Dotąd byłem wiernym mężem, a teraz właśnie szedłem zdradzić moją małżonkę. Ale trudno – raz się żyje! Może to początek mojej nowej, życiowej drogi? - pomyślałem.
Jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że w pokoju czeka elegancko ubrana, pachnąca drogimi perfumami, moja własna żona!
Przez chwilę staliśmy jak wryci patrząc na siebie z niedowierzaniem, a potem… A potem grzmociliśmy się całą noc, tak jakby to był nasz pierwszy raz!
Po tej „zdradzie” nieoczekiwanie w naszym związku znowu pojawił się ten magnetyzm, typowy dla świeżo zakochanych par. Tak jakby ostatnie dwa lata nudy i wypalenia zostały wycięte skalpelem z naszych życiorysów.
Oboje jesteśmy teraz szczęśliwi, a spełnianie wzajemnych, łóżkowych fantazji weszło nam głęboko w krew!

* * * * *

Dziś złapał mnie upiorny deszcz. Akurat wychodziłem ze sklepu, targając ze sobą klamoty, już wówczas będąc spóźnionym na bardzo ważne dla mnie spotkanie. Trudno. - pomyślałem – Dobiegnę do tramwaju. Najwyżej wyschnę na miejscu.
Po kilkunastu metrach galopu pękła mi siatka z zakupami. W tym cholernym deszczu musiałem wszystko zbierać, upychać po kieszeniach, brać pod pachę, a kilogram pomarańczy wylądował nawet w moim kapturze. Kiedy już wszystko „spakowałem” i mokry od stóp do głów kontynuowałem mój bieg w stronę przystanku, nieoczekiwanie wyrósł przede mną krawężnik. Wysoki na dwa centymetry skurw#syn, przez którego zaliczyłem glebę prosto w kałużę! Myślałem, że już nic gorszego mnie dziś nie spotka. Los postanowił jednak udowodnić mi, że jestem w błędzie.
Gdy już umorusany, zziębnięty i wkurzony na mojego pecha zbliżałem się do przystanku, tramwaj właśnie podjeżdżał. Rzuciłem się biegiem przez ulicę, było czerwone światło, ale na szczęście żadnego auta nie było widać. Zostało mi już tylko kilka metrów. I wtedy zobaczyłem ich – dwóch funkcjonariuszy straży miejskiej idących mi na spotkanie. Byli zupełnie susi, bo zainwestowali w parasole. Tramwaj oczywiście mi uciekł, gdy stojąc w deszczu strugach usiłowałem wybłagać darowanie kary. Nic z tego.
Musiałem trzymać parasol nad głową strażnika, podczas gdy on wypisywał mi mandat. To najbardziej upokarzająca rzecz, jaka mnie kiedykolwiek spotkała...

* * * * *

Koty to jednak jedna wielka, wąsata zagadka. Mieszkam z rodzicami w domku jednorodzinnym. Mamy kota – wrednego, zezowatego sierściucha, który w typowej dla kotów złośliwości lubi czasem coś przeskrobać.
Jakiś czas temu złapałem bestię na gorącym uczynku, jak wydrapywała swoje szpony na drogiej kanapie w salonie. Postanowiłem kota ukarać i bezceremonialnie wyrzuciłem go za drzwi domu, myśląc sobie, że taka reprymenda będzie dla niego wyraźnym znakiem, że nie zamierzam akceptować takiego zachowania.
Od tego czasu sierściuch przebrzydły drapie kanapę za każdym razem, gdy ma ochotę wyjść na dwór...

* * * * *

W liceum w mojej klasie każdy miał coś za uszami. Jeden podpierdalał Pawełki z marketu, inny dokonywał regularnych napadów rabunkowych na chłopaków z młodszych klas, a jeszcze któryś był kibolem-recydywistą spuszczającym powietrze z opon samochodów straży miejskiej. Byli też dilerzy wszelkiej maści środków. Popyt rodzi podaż, więc chłopaków zajmujących się dragami było u nas sporo.
Pewnego dnia ktoś puścił gryps, że w szkole jest policja, miały być rewizje i przeszukiwania toreb. Tłum małoletnich dilerów rzucił się wtedy do kibli, aby spuścić w muszlach cały towar. Większość tak zrobiła. W każdym razie ci, co mieli głowę na karku. Był też Kacperek – nieco opóźniony intelektualnie diler z mojej klasy. Do Kacperka nie dotarło, że szykują się kłopoty i całą sprawę olał. A miał w swoim plecaku wystarczającą ilość prochów, żeby zagwarantować miłe doznania połowie szkoły…
Stało się. W połowie lekcji drzwi do klasy otworzyły się i do sali weszło dwóch policjantów w towarzystwie owczarka. Piesek miał lekko głupawe spojrzenie i chyba był jeszcze szczeniakiem, ale w jego zachowaniu widać było chęć wykonywania obowiązków. Panowie przedstawili się i powiedzieli, żeby teraz nikt się nie ruszał, a ich czworonożna maszynka do wykrywania substancji nielegalnych przeskanuje całą klasę i obniucha nam torby.
Spojrzałem na kolegę z ławki. Kacperek miał minę wskazującą na to, że nie zarejestrował obecności stróżów prawa i najwyraźniej wisi mu, czy zostanie zdemaskowany.
Pies rozpoczął wąchanie. Podbiegał do każdego i oceniał sytuację. W końcu podbiegł do mojej ławki. Zatrzymał się na dłużej, biegał w kółko, głośno prychał, coś mu wyraźnie nie pasowało. Z każdą sekundą moje ciało coraz bardziej pokrywało się warstwą potu. W końcu pies złapał trop i… rzucił się do mojego plecaka. Włożył do niego cały łeb!
Serce przestało mi bić. W tym momencie dotarło do mnie, że padłem ofiarą przekrętu. Kacperek podrzucił mi dragi! Co teraz? Kajdanki, areszt, dom dziecka, krzesło elektryczne? Moim rodzicom serca pękną z żalu, babcia padnie na zawał, a w więzieniu będę pewnie regularnie robił za seksualną niewolnicę dla jakichś wydziaranych gitowców.
Policjanci dopadli psa i zaczęli wyciągać go z mojego plecaka. Nie było łatwo, bo psiak zapierał się jak szalony. W końcu głowa owczarka wydostała się z odmętów mojej torby, a oczom wszystkich ukazała się… kanapka z szynką wystająca z paszczy czworonoga.
Uczniowie wybuchli śmiechem, psiak zaczął radośnie merdać ogonem, a twarze policjantów pokryły się rumieńcem. Panowie przeprosili i szybko wyszli z klasy.
Długo dochodziłem do siebie. Tylu emocji nie zagwarantowałby mi nawet skok na bungie! Tymczasem Kacperkowi nawet powieka nie drgnęła. Chyba był zbyt nażarty jakiegoś świństwa, aby zorientować się, co jest grane.
28

Oglądany: 56143x | Komentarzy: 38 | Okejek: 248 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało