Czy będziemy pracować krócej? Możliwe, ale zagłosuj wpierw na Platformę Obywatelską. Jeśli nie zagłosujesz, to przyzwyczajaj się do sytuacji pingwinów z jednego z japońskich oceanariów. A jak masz telefon z Androidem, to szykuj się na więcej reklam.
W czasach kiedy cały świat jest świadkiem barbarzyństw, które
odbywają się w sercu – wydawać by się mogło – cywilizowanego
świata, łatwo stracić wiarę w człowieka. Dlatego też zawsze
warto przypominać wydarzenia, które nasz gatunek stawiają w innym
świetle i dzięki którym odniesiemy (może nieco naiwne) wrażenie,
że jest jeszcze dla nas jakaś nadzieja.
#1. Niemieccy i
amerykańscy żołnierze spędzili wspólną Wigilię
Wszystkim znana jest
historia wstrzymanych na czas świąt Bożego Narodzenia walk na
jednym z odcinków frontu I wojny światowej. Wówczas to brytyjscy i
niemieccy żołnierze wyszli z okopów, aby wspólnie zorganizować
sobie imprezę i na moment zapomnieć o wojennej pożodze. W znacznie
mniejszej skali podobne wydarzenie miało też miejsce w 1944 roku. W
czasie bitwy o Ardeny pewna belgijska rodzina ukrywała się w
niewielkim drewnianym domku, licząc na to, że tam, na odludziu, uda
im się przeżyć w spokoju ostatnie dni grudnia. W domku przebywała
żona lokalnego piekarza Huberta Vinckena wraz ze swoimi
dziećmi. Pani Vincken zajęta akurat była pieczeniem kurczaka, gdy
usłyszała pukanie do drzwi. Myśląc, że to jej mąż, otworzyła je bez wahania. Ku jej zaskoczeniu zastała za nimi trzech
amerykańskich żołnierzy. Jeden z nich był ranny w nogę, a
pozostali błagali kobietę o możliwość przenocowania w jej domu.
Zgodziła się, mimo że zdawała sobie sprawę z konsekwencji, jakie
niesie ze sobą ukrywanie wroga okupujących Belgię Niemców.
Niedługo potem do
drzwi domku znów ktoś zaczął się dobijać. Tym razem było to
czterech niemieckich żołnierzy – jedyni z oddziału, którzy
przeżyli po stoczonej z Amerykanami potyczce. Teraz szukali miejsca,
gdzie mogliby ogrzać się i dojść do siebie po ostatnich ciężkich
dniach walk. Pani Vincken zaproponowała im schronienie pod warunkiem,
że ci zaakceptują też obecność innych gości. Na wszelki wypadek
wszyscy żołnierze, na czas pobytu w domu, zgodzili się oddać
gospodarzom swoją broń.
Tego wieczora przy
wigilijnym stole zasiedli przedstawiciele dwóch wrogich sobie
wojsk. Okazało się, że Niemcy mieli ze sobą apteczkę, dzięki
czemu udało się opatrzyć rannego jankesa. Fritz Vincken, syn gospodyni, wspominał też po latach o wspólnej modlitwie w
intencji końca wojny. Po spędzonej z „wrogiem”
nocy niemieccy żołnierze pomogli wykonać dla rannego biesiadnika
prowizoryczne nosze i pokazali Amerykanom najszybszą i
najbezpieczniejszą drogę do ich bazy. Dzięki pomocy Niemców pani
Vincken wkrótce też zlokalizowała miejsce pobytu swojego męża.
#2. Trzech nurków,
którzy uratowali miliony ludzi
26 kwietnia 1986
roku miała miejsce katastrofa w czarnobylskiej atomowej elektrowni.
Dość szybko na miejsce dotarły ekipy strażaków, którzy narażając
swoje życie usiłowali zapanować nad pożarami i
rozprzestrzenianiem się oparów. To również oni, często nie
zdając sobie sprawy z konsekwencji dotykania skażonych przedmiotów,
zakopywali elementy radioaktywnych szczątków elektrowni.
Tymczasem
największym problemem była lawa – efekt podgrzanego do
ekstremalnej temperatury rdzenia reaktora, który zamieniał piasek,
bor i glinę w piekielnie gorącą maź. Ta powoli, ale konsekwentnie, przetapiała się przez kolejne, betonowe poziomy budynku. Na samym
dnie znajdowały się zbiorniki z wodą – jeśli piekielnie gorąca
masa dotarłaby tam, momentalnie doszłoby do eksplozji i uwolnienia
się do atmosfery olbrzymich ilości radioaktywnej pary wodnej.
Wykalkulowano, że toksyczna chmura z łatwością pokryłaby znaczną
część Europy i doprowadziłaby do śmierci milionów jej
obywateli. Prawdopodobnie też tereny skażone przez
opary nie nadawałyby się do zamieszkania ani uprawy jakichkolwiek
roślin przez setki lat! Nad tym, czy faktycznie doszłoby do termicznego wybuchu, do dziś
trwają dyskusje – być może ryzyko było znacznie mniejsze niż
wówczas sądzono. Nie zmienia to faktu, że trzeba było działać
szybko, aby zapobiec ewentualnej tragedii. W grę wchodziło jedynie
szybkie wypompowanie wody ze zbiorników. Zawór trzeba było jednak
otworzyć ręcznie, częściowo zanurzając się w radioaktywnym
„basenie”. Zadania tego podjęło się trzech nurków.
Wszyscy
zdawali sobie sprawę, że będzie to dla nich misja wręcz
samobójcza – poświęcenie, które prawdopodobnie kosztować miało
ich życie. Dlatego też dostali oni zapewnienie ze strony
radzieckich władz o opiece, którą otoczone miały być rodziny
nurków po tym, jak ci już umrą (prawdopodobnie w męczarniach).
Pewnym utrudnieniem było to, że ekipa nie za bardzo wiedziała, w
którym miejscu znajduje się zawór, a jedyna lampa, jaką nurkowie
ze sobą mieli, szybko odmówiła posłuszeństwa. Po omacku udało
się im jednak dotrzeć do celu, wykonać zadanie, a następnie
wydostać się z plątaniny korytarzy. Sama operacja okazała się
znacznie bezpieczniejsza niż początkowo przypuszczano –
bohaterowie nie zmarli w wyniku choroby popromiennej. Jeden z
dzielnych nurków odszedł w 2005 roku na zawał serca, a dwaj
pozostali żyją do dziś.
#3. Liechtenstein
zaatakowany przez Szwajcarów!
Liechtenstein to
małe państewko położone pomiędzy Austrią a Szwajcarią. W 1866
roku, podczas wojny prusko-austriackiej, władze tego kraju
wysłały 80 żołnierzy do przełęczy Brennera, gdzie znajdowała
się granica pomiędzy Austrią a Włochami, aby nie dopuścić do
przedarcia się przez nią włoskich sojuszników Prus. Po
zwycięstwie pruskiej armii w bitwie pod Königgrätz i tym samym zakończeniu wojny, żołnierze wrócili do Liechtensteinu w liczbie
81 osób! Podczas swojego pobytu na granicy zaprzyjaźnili się
bowiem z pewnym sympatycznym Włochem, który dał się namówić na
przeprowadzkę…
To dość znana
historia, często przytaczana jako przykład wojennych absurdów. Do
innej nietypowej sytuacji związanej z armią Liechtensteinu doszło
całkiem niedawno, bo w 2007 roku. Wówczas to 170 szwajcarskich
żołnierzy dokonało „inwazji” na ziemie swojego sąsiada.
Całkiem przypadkiem – oddział zagalopował się trochę podczas
treningu, przekroczył granicę i przeszedł parę ładnych
kilometrów, zanim któryś z dowódców zdał sobie sprawę z
popełnionego błędu. Wojsko wróciło do swojej bazy, a następnego
dnia wystosowano oficjalne przeprosiny za ten karygodny „atak”.
Władze Liechtensteinu były ponoć bardzo zdziwione, bo absolutnie
nikt nie zorientował się, że doszło do jakiejkolwiek „inwazji”…
#4. Oddział
samobójców z Fukushimy
W 2011 roku na
skutek trzęsienia ziemi i związanego z nim tsunami doszło do
katastrofalnej w skutkach awarii elektrowni atomowej w Fukushimie. Do
środowiska przedostała się wówczas skażona woda, która służyła
wcześniej do chłodzenia reaktorów. Mimo zagrożenia śmiercionośnym
promieniowaniem, w elektrowni pozostało pięćdziesięciu
ochotników, którzy uformowali ratowniczą ekipę starającą się
na miejscu zredukować skutki tej tragedii.
Zwani „Pięćdziesiątką
z Fukushimy” śmiałkowie zyskali światową sławę, a w Japonii
uważa się ich za bohaterów. Nieco w cieniu tych osób znajdują
się japońscy emeryci, którzy zgłosili się na ochotników do
pracy w uszkodzonym obiekcie. Sędziwi Japończycy dość rozsądnie
tłumaczą, że rozwój ewentualnej choroby nowotworowej wywołanej
ekspozycją na radioaktywne skażenie jest znacznie powolniejszy w
przypadku starszego organizmu niż ciała osoby młodej. Firma
TEPCO, która jest właścicielem elektrowni, zdecydowanie sprzeciwia
się wysyłaniu tam emerytów, a jednak sami zainteresowani mocno
naciskają, aby odesłać do domów obecnych pracowników i
wyekspediować tam ekipę złożoną z wybranych spośród setek
chętnych do pomocy starców. Od paru lat wolontariusze wywierają
mocny nacisk na władze USA, aby te przekonały rząd Japonii do
spełnienia propozycji gotowych do takiego poświęcenia woluntariuszy.
Warto dodać, że samym zainteresowanym bardzo nie podoba się to, że
często określa się ich mianem „kamikadze”. Żołnierze ci
wykonywali przecież czyjeś rozkazy, podczas gdy japońscy
staruszkowie dobrowolnie chcą poświęcić się w swej samobójczej
misji.
#5. Josef Gangl –
niemiecki dowódca, który oddał życie, walcząc z… Niemcami
Położony w pobliżu
austriackiej wsi Itter zamek dostał się w ręce Niemców, którzy
zamienili to miejsce w więzienie dla francuskich wojskowych
oficjeli. 4 maja 1945 roku, dosłownie cztery dni przed oficjalnym
końcem wojny, obiekt ten został wyzwolony przez oddział
amerykańskiej piechoty. Radość z odzyskania wolności przez
więźniów nie trwała zbyt długo – już następnego dnia zamek zaatakowała dywizja grenadierów pancernych SS, której dowódcy planowali zgładzić wszystkich broniących się jeńców.
Obecni
wewnątrz Amerykanie, wraz z francuskimi więźniami, mimo przewagi
sił wroga dzielnie bronili się przed szturmem. Pomagało im też
kilkunastu niemieckich żołnierzy pod dowództwem Josefa Gangla.
Był on majorem Wehrmachtu, który przeszedł na stronę „wroga”. Miał
on dobre kontakty w austriackim ruchu oporu, z którym to udało mu
się skontaktować i poprosić o pomoc w obronie zamku. W dalszym
jednak ciągu siły przeciwnika były zbyt duże.
Gangl wykazał się
wybitnym bohaterstwem – własną piersią osłonił przed
snajperskimi kulami francuskiego premiera Paula Reynauda, który to
od 1942 roku przetrzymywany był przez Niemców w niewoli. Josef
uratował życie polityka, ale robiąc to – poświęcił swoje.
Wkrótce szala
zwycięstwa przechyliła się na stronę obrońców zamku Itter,
kiedy to na ratunek im przyszła amerykańska odsiecz, która to w
krótkim czasie skutecznie rozbiła oddziały agresorów i
ostatecznie wyzwoliła zamkniętych w fortyfikacji bohaterów.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą