Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych CIII

19 788  
3   2  
Kliknij i zobacz więcej!Patyczki do uszy, potłuczone butelki, warcaby, krajalnice, noże i snowboard. Oto dzisiejszy zestaw narzędzi tortur. A torturowani będą na własne życzenie autorzy postów. Zapraszam!

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

TATARZY

Działo się to u Dziadków w Podkowie Leśnej, w czasach, gdy byłem razem z trzema pozostałymi Wnukami Naszej Babci w wieku kilku latek. Byłem najstarszy, co o niczym niestety nie świadczy ...
Okoliczne tereny nie były jeszcze całkowicie zabudowane i po drugiej stronie ulicy rosły sobie urocze chaszcze, oddzielone od niej szpalerem dorodnych drzew. Na kolejnej działce po drugiej stronie stał dom świeżo kryty papą.
Było to podczas jakiegoś letniego spędu rodzinnego. A upał był wtedy że nie ma zmiłuj. Świat suchy jak pieprz. Wymyśliliśmy sobie (chyba pod wpływem "Pana Wołodyjowskiego") zabawę plenerową w walki z Tatarami. Szło świetnie, sceneria super, postępy w walkach były, no i Tatarzy przegrali. Trzeba było więc wieś tatarską puścić z dymem - taka jest żelazna logika wydarzeń.
Szczęściem ktoś ze starszyzny wypatrzył słup ognia i cała rodzinka pomogła nam uchronić Domek Pod Papą przed podzieleniem losu wioski tatarskiej (czyli kępy krzaczorów).
Ale mieliśmy usprawiedliwienie: Bo wiatr wiał w złą stronę ...

by Louzack

* * * * *

PATYCZEK DO USZU

Do 4 roku życia uszy czyściła mi... mama. Przyszedł jednak taki piękny dzień, że mamusia pozwoliła mi wyczyścić uszka samej. Cóż za radość! Bardzo chętnie podłubałam sobie w jednym uszku, drugim... W sumie fajna zabawa. Od tego czasu bardzo polubiłam takie czyszczenie uszu, szczególnie wpychanie patyczka głęboko do środka i drażnienie błony bębenkowej.
Jednak pewnego razu wepchnęłam patyczek ZA GŁĘBOKO. Poczułam tylko ostry ból w lewym uchu, wyciągnęłam patyczek, żeby zobaczyć, co się stało, a patyczek był cały we krwi, która poleciała mi z ucha. W dodatku byłam na nie głucha!
Skończyło się na pogotowiu, gdzie lekarz powiedział mi, że nie jestem pierwsza i nie ostatnia.
Błona bębenkowa na szczęście się zrasta i teraz mam tylko drobne problemy ze słuchem.
Przestrzegam wszystkich - nie wpychajcie sobie za głęboko.

by Miisss @

* * * * *

KOCUREK

Będąc w szkole podstawowej miałem przepięknego czarnego kota który nigdy mnie nie słuchał. Chciałem się pobawić z kotkiem na klatce schodowej. Kotek dał dyla na zewnątrz i pobiegł w kierunku garaży. Oczywiście chciałem go złapać więc pobiegłem za nim. Ale będąc ssakiem z rzędu naczelnych pogłówkowałem troszkę dłużej i zamiast przeciskać się między garażami postanowiłem przeskoczyć bramkę, która była nieopodal i dalej gonić swojego pupila. Pech chciał, że lewa noga zaczepiła się o końcówkę bramki i musiałem lądować awaryjnie na kolanach. Gdy się podniosłem czarne spodnie wydawały się jakby mokre. W kolano wbiłem sobie szkło, które leżało na ziemi za sprawką tubylczej żulerii. Niestety nie byłem w stanie sam powrócić do domu. Zostałem odtransportowany przez sąsiadów (mieli wtedy po 13-15 lat) na 3 piętro do domku. Oczywiście z domu na pogotowie, gdzie usunęli obce ciało z mojego ukochanego kolana. Efekt - 6 szwów.

STAŁY BYWALEC

Zawsze kochałem wszystkie urządzenia, na których można było wykonywać rożne ewolucje tj. BMX, deskorolka, snowboard itp. Po zakupie kochanego snowboard-u czekałem na śnieg. Pierwszy tydzień. Nic. Drugi tydzień. Nic. Koniec ferii, a śniegu nie ma dalej. Cały rok snowboard leżał w domku czekając na śnieg. Następny rok - jest! Jest śnieg! Od razu postanowiłem wykorzystać okazję. Sobota piękny poranek ja na a’la stoku. Jestem. Jadę. Zjeżdżam. Bęc! Leżę. Zacząłem odczuwać piekielne ciepło w prawej dłoni. Oglądam dłoń i widzę kciuk który teraz jest 3 razy większy. Mimo silnego bólu postanowiłem dalej jeździć, ponieważ to był mój pierwszy raz na desce. Wróciłem do domu z fioletowym palcem. Następnego dnia udałem się do lekarza, a ten bez żadnego zastanowienia założył mi gips, ale jak powiedział tylko na cztery tygodnie. Myślę sobie - no cala zima mi przepadnie znowu, a ja tylko jeden raz na desce byłem. Gips wysechł dwa dni później, więc zabrałem deskę i ruszyłem na tenże stoczek. Jestem w swoim żywiole! Jadę! Czuje wiatr we włosach! Bum! Gleba. Kurcze znów ręka mi się przegrzewa. Z wrażenia. Nic bardziej mylnego. Ręka w gipsie miała by się świetnie, gdyby nie te palce które się wygięły do tylu, a że gips ograniczał troszkę swobodę ich ruchu, więc paluszki postanowiły się przemieścić! Sytuacja z lekarzem się powtarza - tyle, że kolejna wizyta w towarzystwie rodzicielki. Szanowna mamusia powiedziała do rzeczonego lekarza:
- Może by mu tak nóżki pogipsować, żeby nie mógł ich w wiązania włożyć?
Na szczęście lekarz nie dał się namówić i po ówczesnym usunięciu gipsu usztywniającego jeden palec, zafundował mi pięciopalczastą gipsową, stylową, rękawiczkę. Suma summarum sześć tygodni w gipsie ze względu na ścięgna i chrząstki. Takich historii jest więcej. Osobiście mogę się pochwalić tytułem najwierniejszego pacjenta Oddziału chirurgii i ortopedii. Łącznie 27 razy moje kończyny całe lub też częściowo były usztywniane gipsowymi "uspokajaczami". Niestety bez skutku. Teraz myślę, że lepiej mi było zakładać cementowe.

by Maxiop1 @

* * * * *

NO TO DOLAŁ

Będąc małym mieszkałem na wsi. A na wsi, jak to na wsi, czasami nie ma co robić, ale od czego inwencja dziesięciolatka? Przyjaciel mój wpadł na "genialny" pomysł: Wziął śrubę, postawił ją góry nogami na ziemi, tuż naprzeciwko ganku domowego, nakręcił nakrętkę, ale tak aby powstało zagłębienie. Nalał benzyny i podpalił. Stwierdziliśmy, że to świetna zabawka, i z zafascynowaniem patrzyliśmy, jak owa prowizoryczna pochodnia się pali. Po chwili jednak przyjaciel zauważył, że paliwo w zagłębieniu się kończy, więc podniósł kanister benzyny i z nonszalancją dolał. Oczywiście nie muszę dodawać, że benzyna jest łatwopalna i kanister natychmiast stanął w płomieniach, tak jak ganek domu. Przyjaciel wpadł w panikę (na szczęście nic mu się nie stało), a ja, jak przystało na dżentelmena, spokojnie oddaliłem się od płonącego ganku, przeszedłem przez dwa podwórka, wszedłem spokojnie do domu, gdzie rodzice gawędzili ze znajomymi, i jak gdyby nigdy nic, usiadłem na kanapie, z zainteresowaniem śledząc przebieg rozmowy. O pożarze ani mru mru! Dopiero jak moja młodsza siostra z koleżanką przybiegły z płaczem alarmując dorosłych, zaczęła się akcja ratownicza. Gdyby nie siostra, szkody byłyby znacznie większe niż osmalone ściany.

by dArk @

* * * * *

WARCABY

Dawno , dawno temu gdy byłam młoda i piękna , miałam adoratora. Przychodził on do domu mego rodzinnego.
Miałam i mam nadal młodszego brata (wtedy liczył około 5 czy 6 lat).
Uwielbiał, gdy mu czytano bajki i nieważne kto i nieważne, że ciągle tę samą i nieważne (dla niego) jak długo.
Druga rzecz, którą lubił to gra w warcaby były takie plastikowe w drewnianym pudełku).
Sytuacja wygląda tak: przychodzi adorator, a mój mały braciszek czeka z ksiązką i pudełkiem warcabów pod pachą. Mieliśmy wyjść natychmiast, ale młody postawił na swoim - najpierw lektura i gra.
Adorator czyta, o dziwo tylko jeden raz - młody nie chciał powtórki, może dlatego, że gra w warcaby tego dnia była dla niego ważniejsza. No i zaczęło się: jedna, druga, trzecia partia i jak nietrudno się domyślić adorator jest wygrywającym.
Małolat wyjątkowo spokojnie to przyjmuje, a wiem, że przegrywać nie lubi i wszyscy w rodzinie podkładali się dla świętego spokoju.
No i stało się!
Młody uznał, że starczy tego grania, złożył pionki do pudełka, dokładnie je zamknął i nim ktokolwiek zdążył się połapać w sytuacji walnął nim mojego adoratora z całej siły w głowę!
Jego mina - bezcenna. Mój szok - nie do opisania. Rodzice przepraszali biedaka i zrobili zimny okład. Skończyło się guzem na głowie i zerwaniem znajomości (ale nie od razu).

by Salina

* * * * *

NAWET NIEWYPAŁ POTRAFI ZRANIĆ

Miałem wtedy lat osiem. W moim mieście był odpust, więc jak zwykle z kumplami poszliśmy po petardy. Ja kupiłem sobie taką wypasioną za 4 zł (wtedy to było coś mieć petardę za 4 zł ). Niestety był to niewypał. Więc ja postanowiłem rozwalić ją i wysypać proch. Tak też zrobiłem. Miałem już proch - była tego dość spora kupka - to trzeba było coś z nim zrobić .Pierwsze co każdemu przyszło by do głowy, to go podpalić. Więc odpalam zapałkę zbliżam rękę do prochu i... Przed oczami zrobiło mi się czerwono i patrzę na dłoń, która przybrała kolor czarno-srebrny. Później spacer do szpitala z ręką w wiaderku z zimną wodą i blizny na palcach do dziś.

by Aszx

* * * * *

DZIEWCZYNKA NA BALKONIE

Dawno temu, mając około 1,5 roku z rodzicami odwiedzaliśmy znajomych. Muszę nadmienić, że mieszkali oni w kamienicy na pierwszym piętrze i posiadali taki piękny balkon z pięknymi szczebelkami wiszący dokładnie nad bardzo ruchliwą ulicą. Sens opowieści taki, że kiedy dorośli zajęli się rozmową, a mi zaczęło się nudzić poszłam zwiedzać. Jakie było zdziwienie mamy, kiedy zauważyła moją nieobecność i zobaczyła mnie na balkonie jak ładnie sobie stoję i kołyszę się na boki trzymając się szczebelków balkonu, tyle że po drugiej stronie barierki? Tego nie pamiętam. Ale mama do dzisiaj mi to wypomina.

by Szklanka

* * * * *

KRAJALNICA, A POTEM STARY A GŁUPI

Było to parę lat temu. Osoby: ja i mój jedyny pierworodny (lat ok.13).
Jestem sobie w pracy, nagle dzwoni telefon: w słuchawce przeraźliwy ryk w stylu "Mamooooo!!! Prędkoooo!!! Wracaaaaj!!! Obciąłem sobie palca krajalnicą!!!!" Ciemno przed oczami mi się zrobiło, sama nie wiem jak przebyłam drogę do domu. Wpadam do kuchni, patrzę: RZEŹNIA!! Wszystko krwią zapaćkane, młody stoi biały jak kreda, krew kapie na podłogę. No to dawaj, łapę w owinęłam w dość sporą ścierkę i do szpitala. Opatrunek, zastrzyk i do domu (szyć nie było co). Na szczęście nie było tak tragicznie, jak się wydawało: ostrze nie doszło do kości, ubytek kawałka palucha (dość długo obcinał 19 paznokci). Nauczka dla młodego: bułeczkę przekrawa się nożem, a nie z lenistwa krajalnicą (ta zresztą powędrowała dla świętego spokoju do komórki, co jest istotne dla następnej historii).

Działo się to po ok. roku. Tym razem ja we własnej osobie, z braku owej nieszczęsnej krajalnicy kroiłam sobie nożem (a jakże, dodam, że największym jaki był w domu) salami. Doszłam do końca tzw. obranej części kiełbasy. Łapy miałam trochę tłuste i nie potrafiłam uchwycić końca skórki, więc postanowiłam pomóc sobie nożem. Do dziś nie wiem, jak to się stało, nóż obśliznął mi się i z impetem wbił się w kciuka, tak do połowy paznokcia, "dzieląc" go na dwa węższe). I znowu szpital, zastrzyk itp, itd. Na szczęście odrósł jakoś normalnie i nawet nie ma śladu. Za to przez jakiś czas, gdy miałam obierać np. ziemniaki, moje dziecko z szelmowskim uśmiechem, "uczynnie" podawało mi mój rzekomo ulubiony tasaczek.
I na koniec mały dylemat: co jest bezpieczniejsze w użyciu? Dziś staram się kupować WYŁĄCZNIE krojone wędliny.

by Leprosy

Traumatycy i wszyscy inni przeżywające mrożące krew w żyłach przygody! To seria o Was i dla Was! Klikaj w ten linek i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię, która zagości na stronie głównej i którą przeczytają tysiące ludzi! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

A na zakończenie lubiany bonusik traumatyczny. Dziś mało traumatyczny, ale za to wesoły bonus pod jakże znaczącym tytułem Zielona noc:

Klasa siódma podstawówki. Wycieczka szkolna. Zielona noc. Zdążyliśmy już przeskoczyć przez balkon do pokoju koleżanek, przerobić je na Indianki, po czym zmyliśmy się. Ale atrakcji było nam ciągle mało. Ktoś wpadł na pomysł, żeby naszą wychowawczynię także do jakiegoś plemienia indiańskiego (np. plemię Nocne Koszule) upodobnić. Było to o tyle łatwiejsze, że nauczyciele umęczeni późną porą i nieustannym nas pilnowaniem już spali. Na misję tą wybrano kilku. Mnie też. Zakradliśmy się zatem w trójkę do pokoju nauczycielek. Cicho, bez najmniejszego szmeru, wstrzymując oddech zbliżyliśmy się do łóżka nauczycielki. Kolega powoli wyciągnął rękę, dzierżącą tubę z pastą nad jej twarz. Adrenalina skoczyła, emocje sięgają zenitu. Wtedy wychowawczyni otworzyła jedno oko i ze zdziwieniem zawołała:
- Marcin! To ty?!
Kolega Marcin może z zaskoczenia, może z chęci ukończenia misji, może, aby zabezpieczyć odwrót zanim rzuciliśmy się do ucieczki nacisnął z całej siły tubę. Prawie cała zawartość tuby znalazła się na twarzy, szyi i we włosach naszej nauczycielki. Przez cały następny dzień chodziła z chusteczką, wycierała się i pytała, czy gdzieś jeszcze jej pasta została. Dziwne jest to, że nam jakimś cudem się upiekło. Nawet słowem nic nam nie wypomniała.

by Ichti

Oglądany: 19788x | Komentarzy: 2 | Okejek: 3 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało