Nie jest lepiej, ale zaczyna mi to ... no powiedzmy, że zwisać
Od razu zacznę - jestem durna. Kto nie wie, że z głupcami się nie dyskutuje? No dobra, niby wiem, ale i tak dyskutowałam. Ba! Nawet usiłowałam wytłumaczyć swoje racje. Nie muszę mówić, że bez skutku? A wszystko byłoby pięknie, gdybym od razu powiedziała "fakju".
Momentami czułam się jakbym dyskutowała z tynfem.
Pokrótce mówiąc - usiłowałam powiedzieć jednej larwie, że na chwilę obecną nie ma możliwości przyjęcia do archiwum jej dokumentów. Bo fizycznie nie mam miejsca - czekam na nowe regały i wtedy przyjmę. Wyszło na to, że jestem niezorganizowana, bo nie mam ich już. Teoretycznie mogłabym się nawet z tego zaśmiać, ale już jestem tak zmęczona (bo te dyskusje ciągną się od poniedziałku), że po prostu jak ona dzwoni, to odkładam słuchawkę na bok i czekam aż się wygada i sama rozłączy.
I wczoraj byłam jeszcze na wywiadówce u Ali. Poszłam tak podminowana, że powinnam to odpuścić. Albo przynajmniej olać rozmowę z wychowawczynią.
Słuchajcie baba mówiła do mnie per "kochana mamusiu" - po drugim czy trzecim razie razie powiedziałam, że czuję się zażenowana tym zwrotem i wolałabym, żeby mówiła do mnie po imieniu, bądź nazwisku, skoro czuje potrzebę zwracania się do mnie jakoś.
Przerywała mi co chwilę, próbowała mnie ośmieszyć przed resztą rodziców, mówiąc, że coś sobie wymyślam mówiąc, że Ala skarży się na to, że ona jej nie chce wysłuchać i w ogóle ma problem w komunikowaniu się z nią. Wychowawczyni zwróciła się do reszty rodziców "czy któreś z państwa dzieci skarżyło się na to, że go nie chcę wysłuchać?" Oczywiście pozostali rodzice powiedzieli, ze "oczywiście, że nie ma takiego problemu". No i larwa do mnie z uśmieszkiem mówi do mnie, że widzę, że nikt nie zgłasza takiego problemu. Poza mną. Na to odpowiedziałam głośno i wyraźnie (bo to niby miała być indywidualna rozmowa - każdy z rodziców podchodził do niej i szeptem się gadało. Ale ona sama złamała zasady) "w takim razie najwyraźniej nikt z państwa nie rozmawia szczerze ze swoimi dziećmi. Bo ja na podstawie sposobu w jaki pani rozmawia ze mną jestem bardziej niż skłonna uwierzyć mojej córce, że z panią nie da się rozmawiać".
Była jeszcze mowa o tym, że powinnam zdopingować dziecko do nauki, bo matura i w ogóle. To odpowiedziałam - że nie będę jej do niczego dopingować - ona sama wie, że jak nie zda matury i nie dostanie się na studia, to będzie musiała iść do pracy i dorzucać się do kredytu. Lepszego dopingu za nic nie jestem w stanie wymyślić.
Poprosiłam, żeby nie zawracała mi więcej głowy telefonami w sprawie jakichkolwiek nieobecności Ali w szkole i że ja już nie będę się stawiać na następnych wywiadówkach - bo uważam, że to zupełna strata czasu. (No dobra, powiedziałam to nieco łagodniej - ale wiem, że zrozumiała o co mi chodzi). Ogólnie wyszłam stamtąd wkurwiona i było to widać.
Zresztą nadal jestem zła.
Ale cieszę się, że matury są oceniane poza szkołą
Bo są?
zrywałabym się! :*
Dzień dobry