Choć latanie samolotami stało się ostatnio całkiem przystępne, podróże helikopterami to w dalszym ciągu domena wyłącznie służb, wojsk oraz tych najbogatszych.
Do najdziwniejszych zastosowań helikopterów śmiało dopisać można to, które na Galapagos stało się popularne w latach 90. ubiegłego wieku. Wypowiedziano wówczas wojnę... kozom, które zagrażały słynnej populacji żółwi. W ramach projektu zorganizowano m.in. przeloty helikopterem nad wyspami, podczas których snajperzy odstrzeliwali kozy. Jak absurdalnie by to nie brzmiało, wszystko skończyło się dobrze – również dla populacji żółwi.
W 1975 roku z pokładów lotniskowca USS Midway zepchnięto warte 10 milionów dolarów helikoptery Huey, jak popularnie nazywano modele Bell UH–1 Iroquois. Chodziło o to, aby zrobić miejsce do awaryjnego lądowania samolotu przewożącego uciekinierów z Wietnamu. Poproszony o pomoc oficer dowodzący okrętem nie wahał się ani chwili – zarządził, by wszystkie maszyny, których nie da się błyskawicznie przestawić, wypchnąć do wody. Dzięki błyskawicznie podjętej decyzji uratowano wietnamskiego pilota, jego żonę oraz piątkę dzieci.
O tym, jak wiele złego mogą przynieść telefony komórkowe, przekonano się już nie raz. Boleśnie – m.in. w 2007 roku, kiedy iraccy rebelianci wykorzystali dane EXIF ze zrobionego telefonem zdjęcia do namierzenia bazy, w której stacjonowały... nowiutkie helikoptery Apache. Podczas przeprowadzonego bombardowania zniszczono cztery maszyny o łącznej wartości 30 milionów dolarów. A wszystko przez metadane jednego, niewinnego zdjęcia.
Kiedy pogoda płata figle (delikatnie mówiąc...), trzeba chwytać się najróżniejszych sposobów, by z zastanej sytuacji wyjść obronną ręką. Tak było w 2015 roku w Tasmanii, kiedy przedłużające się w nieskończoność ulewne deszcze zaczęły stanowić poważne zagrożenie dla ogromnych wiśniowych sadów. Istniało ryzyko, że owoce wchłoną zbyt dużo wody i popękają, co uczyni je całkowicie niezdatnymi do dalszego wykorzystania. Opłacalne okazało się więc zaangażowanie helikopterów, by te, „wisząc” nad sadem, suszyły drzewa, chroniąc je przed nadmierną wilgocią.
Ucieczka z więzienia nie jest łatwym zadaniem – i można by się zastanowić, co wymaga więcej zachodu. To czy samodzielna nauka pilotażu helikoptera. Pewna francuska kobieta w 1986 roku postanowiła połączyć przyjemne z pożytecznym – jedno z drugim. Nauczyła się latać helikopterem, wynajęła jeden, po czym poleciała nad pobliskie więzienie, by z jego dachu... zgarnąć swojego odsiadującego wyrok za napad na bank męża. Plan się powiódł, niemniej jednak w późniejszym pościgu uciekinier został poważnie ranny, natomiast zdolną małżonkę aresztowano.
Do przygotowania pasa do lądowania samolotów potrzeba sporo miejsca i sporo zachodu. W przypadku helikopterów jest nieco łatwiej – wystarczy jedna... bomba. BLU–82 zyskała sławę jako „Daisy Cutter” podczas wojny w Wietnamie. Tam zrzucano ją z samolotów na dwóch spadochronach. Specjalny zapalnik umożliwiał detonację jeszcze w powietrzu. Dzięki temu fala uderzeniowa nie wybijała dziury w ziemi, tylko... czyściła jej powierzchnię. Dosłownie. Na nowo powstałym polu o średnicy 100–300 m – na przykład pośrodku dżungli – mogły bez problemu lądować helikoptery.
Czy można katapultować się z helikoptera? Logika sugeruje, że owszem – w szatkowanej postaci, wprost do sałatki. Niemniej problem umiarkowanie zachęcającej perspektywy spotkania z wirnikiem rozwiązano już w rosyjskim modelu Ka–50. Jednomiejscowy śmigłowiec szturmowy w razie konieczności jest zdolny najpierw odrzucić płaty wirnika, a potem – po oczyszczeniu drogi – katapultować pilota w siną dal. Wszystko w porządku, gdy w okolicy znajduje się tylko jeden helikopter. Gdy jest ich więcej, pozostaje ryzyko, że któryś trafiony zostanie odrzuconymi płatami. Dlatego Rosjanie zmuszeni byli wprowadzić nowy szyk na wypadek helikopterów Ka–50 latających w parach lub większych grupach.
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6,
7
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą